„A poza tym sądzę, że Kartaginę należy zburzyć” – jak mantrę powtarzał Marcus Porcius Cato, nie tylko w przemówieniach dotyczących tego śmiertelnego wroga Rzymu. Wprawdzie Polska nie prowadzi wojen punickich, ale postępująca u nas recydywa państwa reglamentującego wolność, także gospodarczą, to też wojna, tyle że podjazdowa. Przeto niech mi będzie wolno sparafrazować Katona i zakrzyknąć: „A poza tym uważam, że zakaz handlu w niedzielę należy skasować”.
Zakaz ów nawet w PRL nie był równie radykalny jak obecnie – w niedzielę rano jak Polska długa i szeroka czynne były choćby spożywczaki. Czas zaciera pamięć o codzienności, ale ja pomnę 13 grudnia 1981 roku, gdy na wieść o stanie wojennym matka wygnała mnie na zakupy. Stałem w długaśnej kolejce – w niedzielę! – wsłuchując się w trzaski płynące z małego radia tranzystorowego i próbując zrozumieć, jaką to wojnę i komu Jaruzelski wypowiedział.
Handel w niedziele upowszechnił się niepostrzeżenie w latach 90., gdy gospodarka – od zakładów produkcyjnych po sklepy – zaczęła podążać za klientem zamiast za uchwałami Komitetu Centralnego partii sprawującej władzę. Spontanicznie ukształtował się model handlu z szeroką dostępnością siedem dni w tygodniu. Owszem, zdarzali się krytycy wierzący, że wizyty w galeriach handlowych stały się konkurencją dla niedzielnej mszy świętej, ale do niedawna nie mieli szansy sprawdzić tego w praktyce. Ten rok, pierwszy z pełnym zakazem handlu w niedzielę, pokazał, że to nieprawda.
Zresztą w arcykatolickich Włoszech, w świętym Rzymie, 100 m od Watykanu kupcy otwierają w niedziele swoje sklepy. Z wyjątkiem tych z dewocjonaliami, które w Polsce mogą w dzień święty pracować. Miłośnicy niedzielnego zakazu powołują się na wzory zachodnie np. Francji. Tymczasem ten kraj, inaczej niż nasz, liberalizuje przepisy dotyczące handlu i w niedziele pozwala np. w Paryżu na otwarcie supermarketów czy słynnych Galeries Lafayette.
Ten rok pokazał nam w Polsce, jak uciążliwe są większe zakupy skrócone do soboty i piątkowego wieczoru. I w czasie pandemii niebezpieczne, bo tłok w osiedlowych dyskoncie to więcej kontaktów z osobami, które mogą być zakażone Covid-19 i nawet o tym nie wiedzą. Powiedzmy wprost: tłok w sklepach wywołany niedzielnym zakazem pomaga Covidowi i nie zmienią tego próby limitowania liczby klientów w sklepie. Wirusa można przecież złapać także w kolejkach przed nim, które wrócą skoro jednocześnie wprowadza się tzw. godziny dla seniora z zakazem obsługi osób przed sześćdziesiątką.