Finał, rozgrywany w kompleksie Disneya pod Orlando, wieńczy ten dziwny sezon NBA. Będzie można przyznać mistrzowski tytuł i wręczyć pierścienie. Na razie bliżej tych trofeów są koszykarze Lakers, którzy nadspodziewanie łatwo wygrali w pierwszym spotkaniu z Heat. Świetnie zagrali obaj liderzy zespołu z Los Angeles Anthony Davis (34 pkt) i oczywiście LeBron (25 pkt, 13 zbiórek i 9 asyst). Kłopoty rywali z Miami powiększyły jeszcze urazy liderów Jimmy’ego Butlera, Bama Adebayo i Gorana Dragicia. Dwaj ostatni zakończyli grę przed czasami, ale finały mają tę specyfikę, że bardzo często kontuzje kończą się cudownymi ozdrowieniami.
W finale na pewno będzie jeszcze ciekawie, bo stawka jest wysoka, a do tego nie brakuje podekstów, które zaostrzają jeszcze apetyty kibiców. Kiedy do finału awansowała drużyna z Los Angeles wiadomo było, że z marketingowego punktu widzenia liga NBA będzie największym zwycięzcą tego pojedynku. Przeciwnikiem Lakers w finale pociętego przez koronawirusa sezonu mogli być Boston Celtics, co oznaczało powrót do wielkiej rywalizacji z lat 80., gdy naprzeciwko siebie stawali Magic Johnson i Larry Bird, albo Miami Heat, czyli drużyna z którą swoje pierwsze, mistrzowskie pierścienie zdobywał LeBron.
Kibice NBA dobrze pamiętają zamieszanie, jakie najlepszy obecnie koszykarz na świecie wywołał niemal równo dziesięć lat temu. Skończył mu się wtedy kontrakt z Cleveland Cavaliers i wiadomo było, że kolejnej umowy z ekipą z Ohio nie podpisze. Przestał wierzyć, że może tam zbudować drużynę, z którą sięgnie po mistrzostwo NBA, a bez tego nikt nie uzna go za najlepszego koszykarza w historii.
W transmitowanym na żywo przez stację ESPN programie "The Decision" ogłosił, że podpisze kontrakt z Miami Heat. Stworzył tam wielkie trio z Dwyane'em Wade'em i Chrisem Boshem, zdobywając dwa tytuły mistrzowskie (2012 i 2013). Potem wrócił, jak obiecał, do Cleveland i drużynę z rodzinnego stanu też poprowadził do mistrzostwa w 2016 roku. I może nawet miałby tych pierścieni jeszcze więcej, gdyby nie Golden State Warriors, którzy stali się jego zmorą. Steph Curry, Kevin Durant i spółka wygrywali z nim aż trzy razy w decydujących o mistrzostwie seriach spotkań.
To jest na pewno zadra w dorobku Jamesa, dla którego będzie to już dziesiąty finał. Jeśli ktoś porównuje jego i Michaela Jordana, to prędzej czy później padnie argument o "tylko" trzech pierścieniach i o tym, że gwiazdor Chicago Bulls zwyciężał w każdym z sześciu finałów, do których awansował.