W schroniskach dla zwierząt sytuacja jest dramatyczna

Czy nie boję się, że ludzie zaczną masowo zwracać psy, które wzięli w czasie pandemii? Wiadomo, trzeba się przygotować na to, że po kwarantannie życie się zmieni.

Publikacja: 19.06.2020 18:00

W schroniskach dla zwierząt sytuacja jest dramatyczna

Foto: Shutterstock

Agata Rybkowska, Fundacja Pegasus: – Czują, że coś jest nie tak. Szczególnie konie, które są zwierzętami stadnymi i mają wyostrzony zmysł obserwacji. Instynktownie odczytują emocje zarówno u ludzi, jak i współtowarzyszy końskich. Jak to się objawia? Są bardziej nerwowe. Dużo więcej konfliktów wybucha między nimi. Łapczywiej spożywają pożywienie.

Joanna Skrajnowska, Schronisko Na Paluchu: – Wolontariuszy było trzystu i nagle przestali przychodzić. Pieski to odczuły w ten sposób, że, wiadomo, jak wychodzi się na spacer pięć razy w tygodniu na godzinę, to czuje się różnicę, jak potem idzie się dwa razy na pół godziny. Siedzą w boksach. Mają mniej przyjemności, głaskania. Ale czy zauważyły brak konkretnych osób? Chyba nie.

Jolanta Deńca, Fundacja Kraina Zwierząt: – Stały się smutne, pobudzone. Będzie się pan śmiał, ale konie wiedzą, co się dzieje w pańskiej głowie. Skąd wiem? Widzę w ich oczach. Jeździmy ratować je z targów rzeźnych i one nas ściągają tymi oczami. Bo wiedzą, po co tam są. Jakiś pierwotny instynkt przekazuje im, że jeśli nie znajdą ratunku, to dla nich koniec.

Cezary Wyszyński, Fundacja Viva!: – Nie, nie przeżywały jakoś szczególnie. U nas zwierzęta mogły się nie zorientować, że sytuacja się zmieniła.

A datki stanęły

Rybkowska: – U jednej z naszych klaczy w czasie kwarantanny zdiagnozowano nowotwór oka. Nie było na co czekać. 8,5 tys. zł poszło na operację. Albo przyjechał osiołek, bo zamknięto szkołę, w której żył. Zaniedbany, z dużymi naroślami. Też trzeba je było szybko usunąć.

A datki stanęły. Firmy tną koszty – i działalność organizacji pozarządowych idzie na pierwszy ogień. Dodatkowo ludzie zaczęli zwracać zwierzęta z adopcji. Jak w naszym schronisku mieszkały 54 konie, tak teraz jest ich 65. Najwięcej od pięciu lat. Jak byśmy chcieli przyjąć konia z interwencji, to raz, że wszystkie miejsca zajęte, dwa, że nas nie stać. Targi rzeźne działają. Wszystko zamknięte, a targi działają.

Skrajnowska: – Rzeczywiście był lęk, że pojawi się zwiększony napływ zwierząt. Ale to nie nastąpiło. Przeciwnie, dzięki temu, że stworzyliśmy możliwość zabierania zwierzaków do domów wolontariuszy i osób zaufanych, 85 psów spędza ten czas w towarzystwie ludzi. Zmieniło się to, że musieliśmy zamknąć schronisko. I wstrzymać przyjmowanie darów. Wiele osób mówiło: w porządku, poczekamy. Teraz już można przysyłać karmy, ale jeszcze nie koce czy kołdry. My akurat stale dostajemy dużo pomocy.

Deńca: – Jesteśmy na rynku tylko dwa lata i jeszcze nie udało nam się pozyskać strategicznego sponsora. Do tej pory z koleżanką zbierałyśmy środki na zbiórkach publicznych albo chodziłyśmy z puszkami harcerskimi. Miałyśmy małe grono darczyńców, którzy płacili regularnie po 5–10 zł na konkretne zwierzęta. To się skończyło. Zostałyśmy we dwie z ponad 40 zwierzętami.

Wyszyński: – Po wprowadzeniu ograniczeń w ciągu kilku dni gwałtownie spadło zainteresowanie naszymi działaniami. Ludzie przestali wpłacać datki. Wróciło pięć koni z powodu zagrożenia utratą pracy w rodzinach adopcyjnych. Wyglądało to bardzo źle. Od razu w mediach społecznościowych napisaliśmy o całej sytuacji – i wypaliło. Szybko nastąpiła mobilizacja naszych sympatyków. Ludzie zrozumieli, że opieki nad zwierzętami nie da się zawiesić.

Oszczędzamy, jak możemy

Rybkowska: – Z dnia na dzień. Tak żyjemy. Nie mamy zapasów finansowych. Weterynarze muszą czekać na płatności. Dziesięć starych koni nie ma już zębów, mogą jeść tylko ogórki, które są znacznie droższe niż siano. A jeśli chodzi o siano, zostało osiem balotów (bel – red.). Odezwał się darczyńca, że przywiezie kolejnych pięć, więc jedzenia wystarczy na półtora tygodnia. Telefon jeszcze dzwoni. Ale to jest chwila, jak może przestać.

W tym roku wszystko się przeciw nam sprzysięgło. Pierwsze miesiące są zawsze najtrudniejsze. Darczyńcy przekazali 1 procent z podatku i czują, że już pomogli. Tylko że my dostajemy ten procent w lipcu, a teraz pewnie jeszcze później, bo przedłużono czas rozliczenia PIT. Do tego pandemia. No i susza, która sprawia, że płacimy więcej za siano, a konie nie mają się gdzie paść, bo nie rośnie trawa. A jeszcze zmarło trzech ważnych darczyńców. Jak było bardzo źle, dzwoniło się do nich i przelewali większą sumę. To był na przykład pan Woźniak-Starak. No, nie jest lekko... Po kilku trudnych latach wychodziliśmy z zadłużenia, które wywołał poprzedni kryzys gospodarczy – i bach, zjawia się koronawirus i ponownie nas kładzie.

Skrajnowska: – Jesteśmy finansowani przez miasto. Budżet jest ustalony i generalnie nie borykamy się z takimi problemami, z jakimi mogą się zmagać schroniska prywatne, że nie ma czym nakarmić psa. Problemy? Wiadomo, że pojawiają się nowe zwierzęta. Że to koło stale się toczy. Szukamy domów dla psów mniej ładnych, starszych, chorych – to zawsze trudne.

Deńca: – Boję się krańcowych określeń... Ale tak, sytuacja jest dramatyczna. Z tego, co mamy, możemy się utrzymać w porywach dwa–trzy miesiące. Zależy, czy staruszki konie nie będą miały problemów ze stawami. Oszczędzamy, jak możemy, na przykład zrezygnowałyśmy z karmy wyższej marki na rzecz średniej.

Pod 1 procent, który jest kołem ratunkowym dla wielu fundacji, będziemy podchodzić dopiero za rok. Samorządy zachęcały, żebyśmy starały się o granty. Ale nasze roczne wydatki przekraczają dopuszczalny limit. Najwięcej kosztują opłaty weterynaryjne, a niektóre zwierzaki są obłożnie chore. Często u weterynarza w miesiącu zostawiamy 7 tys. Poza tym pasze, karmy, dzierżawa gospodarstwa i boksy w pensjonacie dla zwierząt. Gdyby doszło do czarnego scenariusza, inne organizacje nie przejmą naszych podopiecznych. Trafią na rzeź.

Wyszyński: – Na ten moment jest stabilnie. Jeśli zakładamy, że najgorsze za nami, to można powiedzieć, że jesteśmy zabezpieczeni. Ceny siana rzeczywiście wzrosły o 30–40 proc., ale u nas już wróciły do – i tak wysokich – poziomów sprzed paniki. My jesteśmy w tej dobrej sytuacji, że współpracujemy z wieloma lecznicami, a w schronisku w Korabiewicach mamy własną. Zatem poza pojedynczymi przypadkami nie mieliśmy problemu z weterynarzami ani lekami. Największa obawa dotyczyła wykrycia koronawirusa wśród pracowników. Jako jedna z pierwszych organizacji w Polsce zamroziliśmy wolontariat i utrata stałego pracownika oznaczałaby poważne problemy. Po prostu nie miałby się kto zajmować zwierzętami, a mamy ich ponad 2 tys.

Nas tarcza nie dotyczy

Rybkowska: – W internecie hejtują nas, że zarabiamy na zwierzętach – i to jest typ ludzi, którzy nie wyobrażają sobie, że można coś zrobić za darmo. Że się po prostu kocha zwierzęta. To nie boli. Raczej niesie taką myśl: OK, akceptuję, że ci się nie podoba, ale to z twoją wrażliwością jest coś nie tak.

Żyjemy tylko i wyłącznie z datków i 1 procent. Nie mamy zniżek na opłaty komunalne. Nawet płacimy więcej, bo nie odliczamy VAT jak normalny przedsiębiorca. Kontaktowaliśmy się z ministerstwem i gminami, czy w tarczach antykryzysowych przewidziano pomoc dla fundacji jak nasza. Nie przewidziano. Nas nawet obniżony ZUS dla pracowników nie obejmuje.

Skrajnowska: – Nie, nie, nas tarcza nie dotyczy.

Deńca: – Złożyliśmy wniosek o pożyczkę 5 tys. zł w ramach tarczy. Czekamy na odpowiedź. Od początku dokładamy ze środków własnych, ale te też się kurczą. Prowadzę biuro rachunkowe z mężem, który jeszcze pracuje jako księgowy w muzeum. Koleżanka kieruje firmą handlową. Mam mały domek. Zawsze długi na niego mogę zaciągnąć.

Wyszyński: – Złożyliśmy wnioski o częściowe zwolnienie z ZUS, ale nie wiemy, czy zostaniemy zakwalifikowani. Wszędzie jest mowa o przedsiębiorcach, my jesteśmy fundacją. Jeśli dostajemy dotacje państwowe, to są bardzo „wąskie", na przykład na sterylizację kotów wolnobytujących w Warszawie. Z tego jesteśmy rozliczani co do złotówki. A 99 proc. przychodów to są darowizny i 1 procent podatku.

Na ludziach się nie zawiedliśmy

Rybkowska: – Narzeka się, że rolnicy podnoszą ceny za siano. Ja bym w nich gromami nie uderzała. Jest susza. Powinni robić sianokosy, nie mają z czego. Naszemu dostawcy siano się skończyło. Niestety, musieliśmy kupować u innych i płaciliśmy 30 zł za bal więcej. Jednocześnie rolnicy użyczyli nam łąk, bo na naszych nic nie urosło. Niektórzy ofiarowali słomę i owies.

Skrajnowska: – Zauważyliśmy, że osoby, które od jakiegoś czasu zastanawiały się nad adopcją, stwierdziły, że kwarantanna to jest bardzo dobry moment. Teraz są więcej w domu. Mają czas na wprowadzenie zwierzaka do rodziny. Na przepracowanie problemów. To nie są takie osoby, że nagle wymyśliły sobie adopcję, bo nie miały co robić i chciały wyjść z pieskiem. Od dawna były z nami w kontakcie. Efekt jest taki, że piesków jest obecnie w naszym schronisku 350, a kotków ok. 20. I to są najniższe liczby w historii.

Czy nie boję się, że ludzie zaczną je masowo zwracać? Wiadomo, trzeba się przygotować na to, że po kwarantannie życie się zmieni.

Deńca: – Zdarza się, że zabieramy ze środka autostrady przejechane zwierzęta. Niedawno miałyśmy do czynienia z wyjątkową znieczulicą. Pan potrącił pieska i zamiast zadzwonić po jakiekolwiek służby, biegał i szukał właściciela tego psa, bo najbardziej go interesowała kwestia ubezpieczenia.

Polska ma takie wielkie tradycje ułańskie. Gdyby nie konie, nie można by mówić o żadnej wiktorii. Pamiętam jeszcze, jak się jeździło na wieś i tam w stajni stał staruszek koń, o którego dbano, bo wniósł wielki wkład w życie rodziny. Teraz rolnictwo dziwnym trafem przekształciło się w hodowlę koni na rzeź. W tym jesteśmy potentatem europejskim.

Co z tym potrąconym pieskiem? W ostatniej chwili nam się udało zainterweniować. Zapłaciłyśmy za trzy operacje łącznie ok. 10 tys., teraz jest rehabilitowany. Zaciskamy pasa, ale z pani rehabilitantki nie rezygnujemy.

Wyszyński: – Na ludziach się nie zawiedliśmy. Jedynie rząd nie tylko nie pomaga, ale jeszcze wykorzystuje koronawirusa do uderzenia w organizacje takie jak nasza. Minister rolnictwa chciał nam zakazać ratowania zwierząt, a minister środowiska próbuje prześwietlać finanse.

Owszem, mamy możliwość interweniowania w przypadku znęcania się nad zwierzętami. Dostajemy zgłoszenie, jedziemy, kontrolujemy, rozmawiamy z właścicielem. Z reguły dajemy pouczenie. Ale czasami dochodzi do odbioru. Minister argumentował, że organizacje kradną rolnikom zwierzęta. A prawda jest taka, że często zastępujemy państwo, które ma słabą inspekcje weterynaryjną, która nie wie jak reagować i niejednokrotnie sama do nas się zgłasza. Tak samo policja. Dwie sprawy prawomocnie wygraliśmy z właścicielami, trzecia jest w toku. Żadnej nie przegraliśmy. A zatem w koronawirusie mieliśmy też na głowie polityków. Na szczęście pomysł ministra rolnictwa upadł.

Agata Rybkowska, Fundacja Pegasus: – Czują, że coś jest nie tak. Szczególnie konie, które są zwierzętami stadnymi i mają wyostrzony zmysł obserwacji. Instynktownie odczytują emocje zarówno u ludzi, jak i współtowarzyszy końskich. Jak to się objawia? Są bardziej nerwowe. Dużo więcej konfliktów wybucha między nimi. Łapczywiej spożywają pożywienie.

Joanna Skrajnowska, Schronisko Na Paluchu: – Wolontariuszy było trzystu i nagle przestali przychodzić. Pieski to odczuły w ten sposób, że, wiadomo, jak wychodzi się na spacer pięć razy w tygodniu na godzinę, to czuje się różnicę, jak potem idzie się dwa razy na pół godziny. Siedzą w boksach. Mają mniej przyjemności, głaskania. Ale czy zauważyły brak konkretnych osób? Chyba nie.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów