– Cała sprawa powstała w wyniku wewnętrznej walki między pracownikami ambasady Federacji Rosyjskiej w Pradze, gdy jeden z nich celowo przesłał naszej służbie bezpieczeństwa fałszywe informacje o planowanym ataku na czeskich polityków – tłumaczył decyzję premier Andrej Babiš.
Zaskakujące oświadczenie dotyczyło zakończenia długiego sporu rosyjsko-czeskiego wywołanego usunięciem w jednej z praskich dzielnic pomnika sowieckiego marszałka Iwana Koniewa. Po usunięciu 27 kwietnia czeski tygodnik „Respekt" poinformował, że do Pragi przyjechał rosyjski dyplomata z walizką pełną trucizny (rycyny, potem pojawiła się informacja również o saksitosinie – truciźnie na bazie skorupiaków).
Czeskie służby specjalne nie zatrzymały go ani nie sprawdziły walizki, bojąc się, że informacja o przyjeździe jest częścią jakiejś kampanii dezinformacyjnej. Ponieważ jednak trucizny miały być przeznaczone dla polityków, którzy podjęli decyzję o usunięciu pomnika Koniewa, otrzymali oni ochronę. Głównie polegało to na tym, że przestali jeździć do pracy miejskim transportem, a odwożono ich resortowymi samochodami.
Teraz okazało się, że informacja była efektem kłótni dwóch Rosjan, po której jeden z nich napisał donos do czeskich służb.
Obaj dyplomaci pracowali dla Rossotrudniczestwa, agendy rosyjskiego rządu specjalizującej się m.in. w problemach Rosjan mieszkających za granicą i współpracy humanitarnej. Jeden z nich Andriej Konczakow ukończył jednak moskiewski Naukowo-badawczy Uniwersytet Jądrowy. Pytany przez czeskich dziennikarzy zapewnił, że przywiózł do Pragi jedynie „środki dezynfekujące i trochę cukierków".