18 maja mieliśmy uroczyście obchodzić rocznicę stulecia urodzin Karola Wojtyły, 7 czerwca świętować beatyfikację Stefana Wyszyńskiego, „Prymasa Tysiąclecia". Oba wydarzenia o wymiarze historycznym i narodowym, społecznym i religijnym. Niestety, światowa pandemia odebrała nam możliwość celebracji tych uroczystości w formie, jakiej byśmy oczekiwali.
Stulecie jedynego Polaka na Tronie Piotrowym odnotujemy głównie w mediach. Uroczystości beatyfikacyjne może odbędą się później. Piszę może, bo nie posiadamy na tyle pewnej wiedzy o rozwoju pandemii czy ciągłości obostrzeń w życiu publicznym, by cokolwiek planować. Można tylko mieć nadzieję, że warszawskie święto poświęcone prymasowi dojdzie do skutku. Kolejnej tak okrągłej rocznicy urodzin Jana Pawła II nikt z nas nie dożyje.
Mam świadomość, że to, co napiszę, to może nawet naiwna intencja, ale przez fakt, że wokół obu wydarzeń nie będzie nadzwyczajnej celebry, otrzymujemy od Opatrzności dar inspiracji do indywidualnych przemyśleń. Dla jednych to będzie właśnie refleksja, dla innych modlitwa. Aż chciałoby się powiedzieć, że jest w tym niespodziewanym ograniczeniu jakaś moralna logika, że stan naszej wspólnotowości jest dziś tak żałosny, że nie jesteśmy godni wielkiego narodowego święta, które i tak niewiele by zmieniło. Może jest w tym zresztą ziarno prawdy, ale to przecież nie z niego wykiełkowała światowa pandemia, myśl taka musi więc trącić megalomanią. Ale jej rewers, z przesłaniem, że to wyjątkowy moment, by przemyśleć sens obu biografii i pozostawionego przesłania, ma oczywisty sens.
Od śmierci Sługi Bożego Stefana Wyszyńskiego minęło niemal czterdzieści lat, od odejścia św. Jana Pawła II już piętnaście. Obaj zasłużyli na miano patronów Polski, choć różniło ich niemal wszystko. Epoka, w której przewodzili wspólnotom, warunki, światowe uznanie. Wyszyński przez całe życie skazany był na walkę z totalitaryzmem władzy komunistycznej. Bronił Kościoła. Dane było mu dożyć ledwo triumfu Solidarności, ale umierał pełen troski i obaw o losy swojej zbuntowanej przeciwko systemowi wspólnoty.
Karol Wojtyła był w tym sensie jego kontynuatorem. Jego wybór na papieża uznaliśmy za szczególny dar od Boga. Tradycyjnie skłonni do mesjanizmu i przekonani o symbolicznej wadze wyroków historii Polacy dostrzegli w decyzji konklawe potwierdzenie słuszności swoich racji i wolnościowych aspiracji. Co więcej, uwierzyli, że przemiany są możliwe. Jan Paweł II potwierdził to zresztą w 1979 roku w Warszawie znamiennym i jakże sprawczym wyzwaniem: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!". Czyż potrzeba było więcej? Zainspirowani tymi słowami upomnieliśmy się o wolność, wytrwaliśmy w stanie wojennym i odbudowaliśmy niepodległe państwo. W tym sensie, jeśli Wyszyński byłby patronem przetrwania, to Wojtyła – przemiany i zwycięstwa.