Uznawano, że sojusz będzie polisą na nieprzewidziane sytuacje oraz instrumentem kształtowania przyjaznego otoczenia wokół Europy, a nawet w odległych regionach.
Od 2014 roku znaczna część polityków i ekspertów z dziedziny bezpieczeństwa brała pod uwagę możliwość wybuchu gorącego konfliktu zbrojnego w Europie. To wszystko za przyczyną agresywnych działań Rosji wobec Ukrainy oraz m.in. incydentów wojskowych prowokowanych przez Moskwę na Morzu Czarnym i Bałtyckim. W 2014 roku sojusz podjął zatem decyzję o stworzeniu sił szybkiego reagowania, tzw. szpicy, na wypadek konfliktu na wschodnich rubieżach.
Jednak już dwa lata później na szczycie warszawskim zdecydowano o stałej obecności wojskowej NATO na flance wschodniej. Równolegle USA zdecydowały o rozmieszczeniu w naszym regionie brygady pancernej i powróciły do budowy bazy antyrakietowej.
Niestety tak jak Unia Europejska, tak i NATO nie przewidziało, że straty śmiertelne możemy ponieść nie tylko w wyniku działań zbrojnych, ale w wyniku zaraz, epidemii i pandemii. Zagrożeń tych nie przewidywała podstawa działania sojuszu, czyli koncepcja strategiczna z 2010 roku. Dopiero w następnych latach w dokumentach sojuszu pojawiły się odniesienia do wyzwań ekologicznych, klimatycznych czy zdrowotnych. Podczas ostatniego szczytu w Londynie (grudzień 2019) pojawiły się sojusznicze deklaracje o konieczności zapewnienia bezpieczeństwa ludności (human security).