Nie wygasło jeszcze echo zapowiedzi Annegret Kramp-Karrenbauer (AKK), że zrezygnuje ze stanowiska szefowej CDU, gdy były szef frakcji tego ugrupowania Friedrich Merz zgłosił gotowość do zajęcia jej miejsca. Nieco ponad rok temu przegrał nieznacznie w wewnętrznym głosowaniu partyjnym z AKK i od tego czasu dawał w licznych wywiadach do zrozumienia, iż jest w odwodzie i czeka tylko na właściwy moment. Po przymusowym rozstaniu się wiele lat temu z polityką, z której wypchnęła go Angela Merkel, zarobił miliony jako prawnik reprezentujący niemieckie koncerny.
Merz nie ma jak na razie konkurencji. Ale to jedynie kwestia czasu. Waha się podobno Markus Söder, szef bawarskiej CSU, siostrzanej partii CDU.
Milczy zapewne najpoważniejszy konkurent, premier Nadrenii Północnej-Westfalii Armin Laschet. Jako szefowi rządu potężnego landu, liczącego 18 mln mieszkańców, a także wiceprzewodniczącemu CDU, to właśnie jemu niejako z urzędu przypaść powinien zaszczyt kierowania największym ugrupowaniem w Niemczech.
Przy tym nie tylko o przywództwo partii chodzi, ale i o stanowisko kandydata na kanclerza. – Armin Laschet jest znacznie głębiej zakotwiczony w partii niż Friedrich Merz, co jednak niczego ostatecznie nie przesądza. Jedno jest pewne: szef partii powinien być równocześnie kandydatem na kanclerza, gdyż w przeciwnym razie nie będzie wiadomo, kto trzyma cugle i nadaje partii kierunek – tłumaczy „Rzeczpospolitej" prof. Werner Patzelt, politolog z Technicznego Uniwersytetu w Dreźnie.
Jest to tym ważniejsze, że obaj pretendenci reprezentują dwa różne skrzydła CDU. Friedrich Merz jest zdeklarowanym konserwatystą w sprawach społecznych, lecz liberałem gospodarczym, i jako taki wzywa do ograniczenia świadczeń socjalnych. To za jego sprawą karierę zrobił termin „Leitkultur" – kultura wiodąca, będąca przeciwieństwem multikulturalizmu.