Decyzja prezydenta oznacza, że to właśnie sądownictwo stanie się głównym tematem trzymiesięcznej kampanii, a wszak wokół tej ustawy od dwóch miesięcy toczy się życie polityczne w Polsce.
Czytaj także:
Politycy PiS pytani, po co im ta ustawa tłumaczą, że nie mogli inaczej. Że po decyzji TSUE, która dawała sędziom możliwość kwestionowania niezawisłości innych sędziów, musieli podjąć kroki, które mają uchronić polski system prawny przed chaosem. Sęk w tym, że dotychczasowy chaos jest konsekwencją wprowadzanych przez nich zmian. A ustawa doprowadzi do jeszcze większego chaosu. Jej przyjęcie świadczy o słabości PiS, o fiasku dotychczasowych „reform”. Choć już piąty rok PiS zgłasza kolejne ustawy i ich nowelizacje, system jest w coraz trudniejszej sytuacji. Choć sam Zbigniew Ziobro przyznał, że powołano do KRS sędziów chętnych do wykonania reformy, widać, że spośród 10 tysięcy sędziów duża część wcale nie chce brać udziału w demolowaniu wymiaru sprawiedliwości. Wprowadzając mechanizm ułatwiający wyrzucenie ze stanu sędziowskiego sędziów, którzy nie odpowiadają ministrowi sprawiedliwości, prawica przyznaje się do klęski. Nie udało się przekonać sędziów, więc teraz pozostaje ich zastraszyć.
Ustawa niczego więc nie zamyka, ale otwiera nowy front sporu o sądownictwo. Kalendarz jest tu nieubłagany. Rząd dostał od TSUE tydzień na złożenie wyjaśnień, co do procedur dyscyplinujących sędziów, nim postanowi czy zawiesić Izbę Dyscyplinarną SN. Choćby Andrzej Duda próbował, ten temat będzie w kampanii powracał. Tylko dlatego, że PIS z powodów taktycznych poszedł na wojnę z sędziami, zapominając o strategii. A tę strategię wyłożył w swoim expose premier Mateusz Morawiecki, gdy odmieniał przez przypadki słowo normalność, wzywał do jedności i skupienia się na projektach rozwojowych. Było to logiczne – PiS by wygrać wybory prezydenckie potrzebuje wyborców w centrum, a większość elektoratu zmęczona jest konfliktem. Jednak zamiast tego od dwóch miesięcy trwa sądowa wojna.