Deklaracja jest więc bardzo bezpieczna. Trzeba też przyznać, że prezydent się do niej dobrze przygotował, odszukał nawet w pamięci dyżurną parę gejów: – Kiedyś znajoma w luźnej rozmowie powiedziała o moich sąsiadach: „patrz, jacy sympatyczni faceci, widać, że fajna z nich para”. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem: „Wiesz, w ogóle nie zwróciłem na to uwagi. Dla mnie to po prostu mili ludzie, jestem przekonany, że gdyby coś mi się stało, to by mi pomogli. Zresztą, jakby oni mnie o coś poprosili, z przyjemnością też bym ich wysłuchał – zapowiedział dziennikarzom Wprost prezydent.

W tym cytacie na właściwym miejscu jest wszystko: owa para, to sąsiedzi (ich się nie wybiera w odróżnieniu od znajomych),  broń Boże - nie rodzina (to byłoby zbyt wiele dla twardej frakcji w PiS), a w ogóle to związek tak bardzo jest nieostentacyjny, że w ogóle prezydentowi trudno było zauważyć, że są parą. 

Czy taka strategia przysporzy Andrzejowi Dudzie głosów? W środowisku LGBT – raczej nie, tym bardziej, że w wywiadzie po raz kolejny pada stwierdzenie o istnieniu tajemniczej „ideologii LGBT”, o której najwięcej mówi ojciec Rydzyk w swojej rozgłośni i małopolska kurator oświaty (gdzie tylko się uda). Chodzi raczej o lekkie ocieplenie wizerunku w centrum sceny. To komunikat mówiący: „może i popiera mnie PiS, ale ja mam trochę inne poglądy”. Tylko czy taka obietnica wystarczy do zmiany krawędzi najostrzejszego z podziałów politycznych po 1989 roku, który wykreowany został w ostatnich latach? Nie sądzę. Do tego trzeba by następnych, szerszych deklaracji przesuwających prezydenta do centrum.  Ale jakich? Nie złagodzi przecież ustawy antyaborcyjnej, ani nie wprowadzi w szkołach oświaty seksualnej z prawdziwego znaczenia… 

Czy w ogóle da się zabiegać o ten konkretny kawałek elektoratu bez doprowadzenia do złagodzenia krucjaty PiS przeciw sędziom? Bez wykreowania wizerunku ojca kompromisu? Prezydent przez ostatni miesiąc wypowiadał się w tej sprawie szczególnie ostro. I jeśli będzie chciał łowić wyborców na środku akwenu, to będzie musiał także przemyśleć zmianę zdania w tej sprawie. Wygląda jednak na to, że w tym punkcie kampanijna brawura głowy państwa się kończy, ograniczona decyzją prezesa PiS. 

A jeśli tego nie zrobi, nie ma co liczyć, że puste - wobec braku jakiegokolwiek projektu ustawy - deklaracje na temat związków partnerskich, zmienią cokolwiek. No, chyba że prezydent skorzysta ze swoich uprawnień i sam złoży taki projekt.  Nie musi się przecież obawiać, że rządząca większość Zjednoczonej Prawicy go uchwali.