Nie wiedzieli, jak to rozumieć i jak to w ogóle nazwać. Ni z tego, ni z owego, gdy obudzili się pewnego pochmurnego, deszczowego, październikowego czy listopadowego poranka w polskich wsiach i miasteczkach, nagle okazało się, że nie było już obcych żandarmów, policmajstrów i stójkowych. Nagle gdzieś odmaszerowały okupacyjne oddziały wojska, pułki i całe garnizony zaborców. Znikła cała obca administracja. Wszystko wskazywało na to, że jakimś cudem Polska po 123 latach niewoli znowu była wolna. Po prostu, mówili ludzie, Polska wybuchła.
Wojna ludów
Oczywiście wszyscy Polacy znali Mickiewiczowską suplikację z „Księgi narodu i pielgrzymstwa polskiego": „O wojnę powszechną za wolność ludów – Prosimy Cię, Panie. O broń i orły narodowe – Prosimy Cię, Panie. O niepodległość, całość i wolność Ojczyzny naszej – Prosimy Cię, Panie". Wszyscy znali, lecz nikt już tymi słowami się nie modlił. Oto bowiem w tej trwającej właśnie wojnie, zwanej przez wszystkich wielką, walczyło na wszystkich frontach, w trzech zaborczych armiach 1,9 miliona Polaków. Straty polskie sięgały miliona ludzi. O takie nieszczęścia nikt się na pewno nie modlił!
„W okopach pełnych jęku, wsłuchani w armat huk/ Stoimy na wprost siebie / – Ja – wróg twój, ty – mój wróg./ Las płacze, ziemia płacze, świat cały w ogniu drży w dwóch wrogich sobie szańcach,/ Stoimy – ja i ty/ Bo wciąż na jawie widzę, I co noc mi się śni/ że ta co nie zginęła / wyrośnie z naszej krwi...". W historii i w polskim, trwającym już sto lat sporze o fakty i zasługi, w dziele przywrócenia niepodległości nikt o ich przelanej krwi, o polskiej tragedii bratobójczej wojny jakoś nie pamięta. I gdyby nie zapomniany poeta, Edward Słoński, nadal nikt by pewnie nie pamiętał.
Generalnie, być może z uwagi na skalę tego wydarzenia, jakie stanowiła odzyskana po ponadwiekowej niewoli wolność i niepodległość, o wielu faktach postanowiono zapomnieć. Przede wszystkim o ogromnym ruchu ugodowym, który w końcu XIX wieku ogarnął ziemie Królestwa Polskiego. Sprowadzał się do prostego hasła: polska narodowość – rosyjska państwowość. W zamian za carskie ustępstwa w obszarze autonomii Królestwa w obszarze administracji, szkolnictwa i kultury ugodowcy obiecywali carowi pokój społeczny. 1 kwietnia 1893 roku Roman Dmowski opublikował w „Naszym Patriotyzmie" nowe wyznanie wiary środowisk narodowych. „Program powstaniowy doprowadzić może tylko do buntów, w których naród masowo będzie się pozbawiał najlepszych sił swoich... Naród, by się rozwijać, nie musi od razu dysponować własnym państwem. Może okrzepnąć w niewoli, byleby tylko obrócił wszystkie siły na umocnienie swej substancji". Dmowski tę taktykę ugody nazywał „nieustającą rewolucją". Podobnie w Galicji „stańczycy", czyli krakowska prawica", pisali w „Kilku prawdach z dziejów naszych": „Obłędzie, który mniemasz, że dość jest chcieć wypędzić nieprzyjaciół, dość jest zrobić konspiracyjkę jedną lub drugą, aby być wolnym i niepodległym – wynieś się z ziemi naszej, opuść ją na zawsze, bo sprowadzasz tylko klęski bez granic...".
Kataryniarze
Historyk zapisze, że upodlenie społeczeństwa polskiego w końcu XIX w. sięgało historycznego dna. Historyk przypomina w tym momencie wizytę w Warszawie cara Mikołaja II i milion rubli w złocie wręczony mu na złotej tacy przez Zygmunta Wielopolskiego (syna Aleksandra) ze słowami: „W sławie i potędze monarchii cały naród polski widzi promienistą przyszłość i gotów jest, tak w szczęściu, jak i w doświadczeniach losu, wiernie i niezachwianie służyć tobie, ukochanemu monarsze swemu". Jeśli szukać korzeni polskiej niepodległości w tamtych czasach, to raczej się jej nie znajdzie.