Mieszkańców Hongkongu rozwścieczyły ataki na działaczy prodemokratycznych, do których doszło w ostatnich dniach.

W środę do szpitala trafił Jimmy Sham, przywódca Obywatelskiego Frontu Praw Człowieka. Na ulicy napadło go czterech niezidentyfikowanych sprawców, którzy pobili go młotkami w głowę, a potem grozili nożami świadkom tego wydarzenia, którzy usiłowali interweniować.

W sobotę wieczorem dwukrotnie ugodzony nożem został 19-latek, który rozdawał ulotki, wzywające do kontynuowania protestów.

W niedzielę na ulice wyległy znów dziesiątki tysięcy protestujących. Początkowo marsz był pokojowy, ale najbardziej radykalni manifestanci zaczęli dewastować stacje metra i siedziby chińskich banków. Policja użyła gazu łzawiącego, a następnie doszło do walk.

W Hongkongu od czerwca trwają protesty, zainicjowane przez opór wobec projektu ustawy ws. ekstradycji, która pozwoliłaby na sądzenie obywateli Hongkongu przed podległymi Komunistycznej Partii Chin sądami w Chinach. Mieszkańcy Hongkongu uznali to za cios w swobody zagwarantowane im przez Chiny, w związku z przekazaniem kontroli nad Hongkongiem Państwu Środka przez Wielką Brytanię w 1997 roku. Hongkong funkcjonuje w ramach Chin zgodnie z zasadą "jedno państwo - dwa systemy". Oznacza to w praktyce znaczną autonomię miasta, którego mieszkańcy mają m.in. prawo do organizowania demonstracji, a sądy w Hongkongu pozostają niezależne. Szefowa administracji Hongkongu Carrie Lam zawiesiła sporne przepisy, ale protesty nie ustały. W czasie kolejnych demonstracji protestujący żądali całkowitego wycofania się z przepisów, dymisji Lam i zwolnienia z aresztów zatrzymanych uczestników protestów, a także wycofania zarzutów przeciwko nim. Do eskalacji protestów doszło 1 lipca, gdy w rocznicę powrotu Hongkongu do Chin w mieście doszło do zamieszek. W ich trakcie setki protestujących wdarły się do siedziby lokalnego parlamentu, który został zdewastowany, a policja usunęła okupujących go demonstrantów dopiero po kilku godzinach. 9 lipca Carrie Lam, szefowa administracji Hongkongu oświadczyła, że budząca sprzeciw mieszkańców Hongkongu ustawa o ekstradycji do Chin "jest martwa". Mimo to sytuacja w mieście się nie uspokoiła. 5 sierpnia w Hongkongu doszło do strajku generalnego, który zakłócił m.in. funkcjonowanie międzynarodowego lotniska w byłej brytyjskiej prowincji. Szefowa administracji Hongkongu, Carrie Lam oświadczyła, że fala protestów jaka przetacza się przez byłą brytyjską kolonię sprawia, że miasto znajduje się na krawędzi "ekstremalnie groźnej sytuacji" i jest wyzwaniem dla suwerenności Chin nad Hongkongiem. 12 sierpnia trwająca od trzech dni okupacja hali przylotów międzynarodowego lotniska w Hongkongu doprowadziła do jego zamknięcia przez władze. 25 sierpnia w czasie starć policji z demonstrantami funkcjonariusze policji z Hongkongu byli zmuszeni do użycia armatek wodnych i oddania strzału ostrzegawczego, aby odeprzeć "wyjątkowo agresywnych" demonstrantów. W sierpniu zaczęły pojawiać się obawy, że Chiny mogą użyć wojska do stłumienia protestów w Hongkongu. 30 sierpnia "China Daily", dzień po dokonaniu rotacji chińskiego garnizonu w Hongkongu w artykule wstępnym napisał, że "chińscy żołnierze stacjonujący w Hongkongu nie są tam jedynie z przyczyn symbolicznych i nie ma powodu, by siedzieli z założonymi rękoma, gdy sytuacja w mieście się pogorszy".