Premierzy Wielkiej Brytanii i Irlandii na cztery godziny zamknęli się w czwartkowe popołudnie w Thornton Manner, XIX-wiecznym pałacyku w Wirral koło Liverpoolu, które od wielu lat reklamuje się jako idealny przybytek na wesela.
Ale wybudowany w elżbietańskim stylu zabytek najwyraźniej przejdzie do historii jako miejsce, gdzie udało się wstępnie ustalić warunki rozwodu między Unią Europejską a Wielką Brytanią. Po spotkaniu obaj przywódcy wydali komunikat, w którym napisali, że rozmowy dotyczyły dwóch punktów.
Pierwszy to warunki wyprowadzenia Irlandii Północnej z unii celnej łączącej ją dziś z UE. To dla Dublina najbardziej drażliwy punkt w nowym planie brexitowym Johnsona, bo oznacza konieczność wprowadzenia kontroli na granicy między Republiką Irlandii a Ulsterem, prowincją, gdzie blisko połowa mieszkańców to irlandzcy katolicy.
W chwili zamykania tego wydania „Rzeczpospolitej" nie wiadomo było, czy ze spotkania wyciekną jakieś szczegóły w tej sprawie. Jednak źródła w Londynie mówią naszej gazecie, że Boris Johnson nie jest tu gotowy ustąpić co do zasady, bo jego zdaniem każdy kraj świata ma prawo utrzymać całe swoje terytorium w jednolitym obszarze celnym. Po stronie brytyjskiej możliwy jest natomiast kompromis co do momentu wyjścia Ulsteru z unii celnej z resztą Wspólnoty: mogłoby to nastąpić np. po pięciu latach od brexitu. Londyn jest też gotowy rozmawiać w sprawie warunków, w jakich będą prowadzone kontrole celne.
Drugi z omawianych punktów to zasady, na jakich obie wspólnoty zamieszkujące Ulster, katolicka i protestancka, miałyby uzyskać wpływ na przyszły status Irlandii Północnej. W Dublinie propozycja Johnsona, aby głosowanie w tej sprawie odbywało się co cztery lata, została bardzo źle przyjęta. Zdaniem Irlandczyków oznaczałaby chroniczną niestabilność dla całej wyspy.