Floryda to tzw. swing state - czyli stan, w którym zwycięstwo wyborcze kandydata Demokratów/Republikanów nie jest przesądzone. Przeciwieństwem swing states się są safe states - to stany, w których przewaga wyborców Demokratów/Republikanów jest tak duża, że druga strona nie ma w nich szansy na zwycięstwo. Tak jest np. z Teksasem - gdzie praktycznie zawsze głosy elektorskie zgarnia kandydat Republikanów. Z drugiej strony w stanie Kalifornia praktycznie zawsze głosy elektorskie wędrują do Demokratów.

Floryda jest o tyle istotnym swing state, że do wzięcia jest w niej aż 29 głosów elektorskich (w żadnym innym swing state nie ma ich do zdobycia tak wiele). Do wygrania wyborów prezydenckich w USA potrzeba 270 głosów elektorskich (z 538), a więc na Florydzie można zdobyć ponad 10 proc. głosów koniecznych do wygranej.

W wyborach prezydenckich w 2016 roku różnica między Donaldem Trumpem a Hillary Clinton na Florydzie wynosiła zaledwie 1,20 proc. głosów.

Floryda odegrała ogromną rolę w czasie wyborów w 2000 roku, kiedy to różnica w liczbie głosów zdobytych tam przez George'a W. Busha i Ala Gore'a wyniosła zaledwie 537 (stan liczy ok. 20 mln mieszkańców). Gdyby głosy z Florydy trafiły wówczas do Gore'a a nie do Busha, to on zostałby prezydentem USA.

W 2020 roku Donald Trump będzie ubiegał się o reelekcję. Sondaże wskazują, że cieszy się mniejszym poparciem od faworytów prawyborów w Partii Demokratycznej - Joe Bidena, Berniego Sandersa czy Elizabeth Warren.