Po tym jak w niedzielę dwa izraelskie drony rozbiły się na przedmieściach stolicy Libanu, Bejrutu, a kilka godzin później lotnictwo Izraela miało zaatakować cele związane z Frontem Wyzwolenia Palestyny na południu Libanu, prezydent tego kraju, Michel Aoun oświadczył, że Liban "ma prawo się bronić" i porównał ataki izraelskich dronów do "deklaracji wojny".
- To co się zdarzyło było podobne do deklaracji wojny, która pozwala nam realizować prawo do obrony naszej suwerenności - oświadczył prezydent Libanu. - Jesteśmy narodem pragnącym pokoju, nie wojny, ale nie zaakceptujemy, by ktoś groził nam wojną - dodał.
Izrael przyznaje się do przeprowadzonych w weekend ataków na cele w Syrii i w Strefie Gazy (te ostatnie były odwetem za wystrzelenie w stronę Izraela rakiet z kontrolowanego przez Hamas terytorium). W ciągu ostatnich dwóch dni Izrael miał jednak zaatakować również cele w Iraku i Libanie. Tych ostatnich izraelska armia oficjalnie nie potwierdza.
Izrael wielokrotnie oskarżał Iran o próby ustanawiania baz i przyczółków w graniczących z Izraelem państwach Bliskiego Wschodu. To m.in. w związku z tym od momentu wybuchu wojny domowej w Syrii Izrael atakował wielokrotnie cele związane z aktywnością sił z Iranu w tym kraju (Teheran jest sojusznikiem prezydenta Syrii, Baszara el-Asada).
W sobotę Izrael zaatakował członków Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej w pobliżu wioski Akraba w Syrii. Izraelska armia poinformowała, że był to atak prewencyjny, którego celem było przeciwdziałanie dużemu atakowi z użyciem dronów na Izrael. Syryjski resort obrony poinformował tymczasem o "izraelskiej agresji" prowadzonej z obszaru "okupowanych Wzgórz Golan".