Rosną szanse, że w centrum niemieckiej stolicy stanie pomnik polskich ofiar Trzeciej Rzeszy. Na pewno nie na 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej, ale jednak. To dobra wiadomość. Choć nie ma co ukrywać, że bardzo późno następuje zmiana w niemieckiej polityce historycznej. W sprawie pomnika forsuje ją ostatnio kilku posłów Bundestagu, w tym Manuel Sarrazin, poseł Zielonych i szef niemiecko-polskiej grupy parlamentarnej, oraz Paul Ziemiak, sekretarz generalny CDU. Pod ich petycją o budowę pomnika podpisało się do poniedziałku 240 posłów, czyli co trzeci z nich. Procent urośnie, gdy odliczy się 91 deputowanych do Bundestagu z Alternatywy dla Niemiec (AfD).

A trzeba ich odliczyć, bo inni nie chcą się podpisywać pod wspólnymi inicjatywami z AfD, izolują jej polityków. Nie było bowiem w powojennej historii Niemiec tak silnej jak AfD partii kojarzącej się – nie miejsce tu na rozważania, na ile słusznie – z ponurymi czasami, do których nawiązuje pomysł pomnika. We wschodnich Niemczech są już miasta, gdzie Alternatywa ma najwięcej radnych, a niedługo może odnieść wielki sukces na poziomie landów – w najbliższą niedzielę wybory w Saksonii i Brandenburgii.

„W niewystarczającym stopniu ukształtowana jest obecnie u nas w Niemczech świadomość szczególnego charakteru panowania niemieckiego reżimu okupacyjnego, który dokonywał eksterminacji ludności w Polsce pomiędzy 1939 a 1945 rokiem" – to kluczowy fragment petycji. Nieco urzędowym językiem przekazuje to, co wielu Polaków wie od dawna. Niemcy z grubsza ustalili swoją wizję II wojny światowej w latach, gdy Polska była Rzeczpospolitą Ludową i nie miała szans włączyć się w kształtowanie polityki historycznej na Zachodzie. Po upadku muru berlińskiego stawiano pomniki już zgodnie z tą ustaloną polityką historyczną. Uzupełniono ją jeszcze o solidną dawkę troski o niemieckie ofiary.

Powolutku Polska ze swoimi zamordowanymi, okupowanymi i straumatyzowanymi przebija się do niemieckiej opinii publicznej. To element szerszego zjawiska: część niemieckich elit dostrzega, że nie rozliczono odpowiednio okupacji Grecji czy kilka dekad wcześniejszego ludobójstwa w Namibii.

Pomnik polskich ofiar w centrum Berlina nie musi być ostatnim etapem tej zmiany myślenia. Nie traćmy nadziei, że na politykę w Niemczech, także historyczną, wpływ będą mieli tacy ludzie jak posłowie Ziemiak i Sarrazin, trzydziestokilkulatkowie. Zwłaszcza że ich partie, CDU i Zieloni, są teraz w Republice Federalnej najpopularniejsze. Jedna z nich rządzi, druga może rządzić w przyszłości. Mogą też rządzić razem, co – jak się wydaje – byłoby pod wieloma względami najlepszym rozwiązaniem dla Polski.