Te wystąpienia nie pomogły wyborcom w podjęciu decyzji, kogo z licznej grupy ponad 20 polityków nominować do wyborów prezydenckich.
Pokazały za to słabe strony byłego wiceprezydenta Joe Bidena uważanego od początku za faworyta tych prawyborów oraz podkreśliły podziały wśród kandydatów – jak i w samej Partii Demokratycznej. Czasem wydaje się ona zjednoczona tylko chęcią pokonania prezydenta Donalda Trumpa.
Razy za Obamę
Po czerwcowej debacie, w której nieporadnie bronił się przed zarzutami Kamali Harris co do jego działań politycznych dotyczących segregacji rasowej, tym razem były wiceprezydent miał szansę pokazać, na co go stać. Ale teraz do ataku na Bidena przyłączyli się m.in. sen. Cory Booker, sen. Kirsten Gillibrand, Julian Casto i Bill de Blasio. Biden dostał sporo czasu antenowego, lepiej mu szło niż miesiąc temu, ale wykorzystał go tylko, by się bronić. – Miał okazję zdominować scenę, a tymczasem w oczach widzów spadł do poziomu pozostałych kandydatów – ocenili komentatorzy CNN.
Wiele ataków na Bidena wymierzanych przez jego bardziej liberalnych rywali miało w podtekście krytykę administracji Baracka Obamy, w której był wiceprezydentem. – Demokraci więcej atakowali Baracka Obamę niż mnie – zdziwił się prezydent Trump dzień po debacie.
Szczególne spory pojawiły się w sprawie reformy systemu ubezpieczeń zdrowotnych zwanej Obamacare. Bardziej liberalni kandydaci (m.in. Bernie Sanders, Elizabeth Warren czy Bill de Blasio) walczą o rządowy Medicare for All. A reszta o różne wersje programu w mniejszej lub większej mierze oparte na rynku prywatnych ubezpieczycieli.