Serena i Alison Riske grały ze sobą pierwszy raz – ich tenisowe drogi, choć długie, nie miały skrzyżowań. Mimo widocznej ambicji panna Riske przegrała pierwszy w życiu wielkoszlemowy ćwierćfinał 4:6, 6:4, 3:6 i może skupić się na przygotowaniach do ślubu.
Za niespełna dwa tygodnie wyjdzie za Stephena Amritraja. W tenisie to nazwisko znane – tata narzeczonego Anand i wuj Vijay to byli przed laty reprezentanci Indii, Wojciech Fibak ich na pewno pamięta.
Trochę szkoda, że przyszła pani Amritraj odpadła, ta bajka zapowiadała się interesująco. Szkoda także dlatego, że Riske powiedziała przed ćwierćfinałem, iż jest skłonna wiele razy wychodzić za mąż, jeśli przygotowania weselne naprawdę pomagają w Wielkim Szlemie.
Serena w półfinale to żadna nowina, zagra w nim 11. raz (na 19 startów). Relacje Amerykanki z Wimbledonem wciąż miewają jednak gorzko-słodki smak, w tym roku organizatorzy zaczęli od kary 10 tys. dol. dla gwiazdy za zniszczenie rakietą kortu treningowego, jeszcze przed startem turnieju.
Swoją drogą uczestnicy zapłacili już ponad 120 tys. dol. podobnych kar. W regulaminie są 24 punkty, których złamanie kosztuje. Po Serenie płacił Bernard Tomic (58 500 dol.) za brak zaangażowania w meczu pierwszej rundy, swoje dołożyli m.in. Aryna Sabalenka – 10 tys. dol. za niesportowe zachowanie, Danił Miedwiediew – 5,5 tys. za uderzenie rakietą w kort i odmowę uściśnięcia ręki sędziemu, niezawodny w tych kwestiach Nick Kyrgios – najpierw 3 tys. dol., potem 4 tys. za pyskówki pod adresem sędziego, i Fabio Fognini – 3 tys. dol. za słowa „Wimbledon powinno się zbombardować", wygłoszone z powodu wyznaczenia gry na małym korcie nr 14. Włoch przeprosił, może dlatego kosztowało go to względnie niewiele.