Konstytucja, a nie „szariat”

Dyrektor Centrum Analiz Prawnych Instytutu Ordo Iuris polemizuje z Michałem Szułdrzyńskim.

Publikacja: 30.01.2019 18:24

Konstytucja, a nie „szariat”

Foto: Fotolia.com

Polska debata publiczna jest w coraz mniejszym stopniu oparta na faktach i rzetelnej analizie stojących przed wspólnotą wyzwań, a coraz bardziej na emocjach, fałszywych lub zniekształconych informacjach oraz stereotypach. Zawęża się pole do rzeczywistej dyskusji o problemach, które mają kluczowe znaczenie cywilizacyjne.

W toczących się dyskusjach miejsce rzetelnej wymiany zdań coraz częściej zastępują powierzchowne „medialne wrzutki” przedstawiające w krzywym zwierciadle stanowisko adwersarza. Coraz skuteczniejsi są ci, którzy chcą całkowicie wyjąć poza nawias życia publicznego wszystkich, z którymi się nie zgadzają. Jeżeli to się nie zmieni, trudno z optymizmem patrzeć na przyszłość naszego kraju.

Prawda a racja silniejszego

Musimy opowiedzieć się po jednej ze stron tego samego sporu, który przed wiekami toczyli sofiści z Sokratesem. Traktując prawdę jako względną, wierzyli w absolutną moc chwytów erystycznych i „racji silniejszego”. Stający naprzeciw nich Sokrates pozostał wierny prawdzie jako kategorii obiektywnej i sprawiedliwości pojmowanej jako coś więcej niż puste słowa – nawet wówczas, gdy wymagało to wypicia cykuty.

Instytut Ordo Iuris powstał po to, żeby dyskusję o problemach ważnych i trudnych ukierunkować na rozmowę o ich istocie. Od samego początku zrzeszeni w nim prawnicy wiedzą, że oznacza to nierówną konfrontację z potężną machiną socjotechniki uruchamianą przy okazji każdego istotnego sporu etycznego.

Polemika z tekstem red. Michała Szułdrzyńskiego „Szariat po staropolsku” (magazyn „Plus Minus”, 26-27 stycznia), w którym powielono wiele fałszywych kalek dotyczących różnych aspektów działania Ordo Iuris, to okazja, żeby zdiagnozować to zjawisko. Szkoda, że dziennikarz, przytaczając nieprawdziwe i nieścisłe informacje na temat instytutu, nie tylko nie podjął z nimi żadnej polemiki, ale jeszcze winą za ich rozpowszechnienie obarczył pomówioną organizację.

W 2016 r. dyskusję na temat projektu ustawy o pełnej ochronie ludzkiego życia zdominowała bezprecedensowa kampania kłamstw. Duża część mediów podawała, że zakazane mają być badania prenatalne, ograniczona możliwość leczenia matek w ciąży, a poronienia mogą być karane więzieniem. Te fake newsy stały się głównym tematem debaty parlamentarnej i motorem lewicowych protestów. Ci, którzy zweryfikowali te fakty, byli w szoku – jak Maja Bohosiewicz, która po przeczytaniu projektu dowiedziała się, że żaden z głównych zarzutów wobec ustawy nie jest prawdziwy i zadeklarowała, że „wypisuje się z czarnego protestu”.

Podobna strategia dezinformacyjna miała być zastosowana w kolejnych latach wielokrotnie.

Na początku stycznia szybko sprowadzono do absurdu dyskusję o zmianach w nieefektywnym systemie przeciwdziałania przemocy domowej, który nadal traktuje jako przesłankę interwencji „krytykę” lub „kontrolę” dziecka, a zawodzi w sytuacjach poważnych naruszeń prawa. Powodem stało się oczywiście błędne sformułowanie przepisu przedstawionej przez rząd nowelizacji, która miała dopiero trafić do konsultacji społecznych. Próby merytorycznego rozgraniczenia potrzebnych reform i wymagających korekty błędów legislacyjnych zostały zbyte jako „popieranie przemocy”.

Jeszcze dalej idące spłycenie dyskusji nastąpiło, gdy w miejsce potrzebnej debaty o wyeliminowaniu agresji z języka debaty publicznej prezydent Warszawy zobowiązał szkoły do przeprowadzenia zajęć o „mowie nienawiści” i odesłał je do wadliwych materiałów, które jako „homofobię nowoczesną” określały sprzeciw wobec „politycznych postulatów ruchu LGBT”, jako „seksizm życzliwy” – docenianie i ochronę kobiet, a tezę, że „chłopcy nie noszą spódniczek” klasyfikowały jako szkodliwy stereotyp. Racjonalna argumentacja, że kolportowanie takich treści nie tylko nie doprowadzi do realizacji deklarowanego celu, ale go ośmieszy, została w przekazie wielu mediów pominięta, a przeciwników programu przedstawiano jako głosicieli „mowy nienawiści”.

Szczególną konsternację budzą przypadki nazywania ekspertów organizacji broniących ludzkiego życia i rodziny „katolickimi fundamentalistami”, czy twierdzenie, że nawołują oni do wprowadzenia „szariatu”. Można to odczytać tylko jako próbę zdeprecjonowania i wyłączenia z debaty każdego, kto jasno sprzeciwia się założeniom neomarksizmu. Takie określenia zaskakują szczególnie w przypadku organizacji prawniczej, jak Instytut Ordo Iuris, która w swojej argumentacji nie powołuje się na argumenty religijne, nawiązując do postanowień ustawy zasadniczej i orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego.

Iluzja racjonalnego dyskursu

Racjonalny dyskurs oparty o prawdę wymaga też czytelnego nazwania wartości, które reprezentują jego uczestnicy. Obserwując rozwój debaty publicznej po rewolucji 1968 r. i zmiany prawne w krajach zachodniej Europy, widzimy, że chociaż retorycznie przedstawiciele ugrupowań chadeckich czy konserwatywnych odwoływali się w do wartości rodziny, małżeństwa i ludzkiego życia, to rzadko wychodzili z pozytywnymi propozycjami wzmocnienia ich ochrony i niemal nigdy nie wycofywali wprowadzonych przez lewicę przepisów likwidujących ochronę niewinnego życia czy podważających tożsamość prawną małżeństwa. W praktyce to stanowisko oznaczało akceptację podstawowych założeń kulturowego marksizmu i jedynie sprzeciw wobec ich zbyt szybkiego wdrażania.

Przyczyną tych zmian nie są intelektualne przewagi nowej lewicy, której płyciznę myślową doskonale wyraził jeden z jej czołowych przedstawicieli, kanadyjski premier-celebryta Justin Trudeau. Na pytanie o przyczyny wdrażania polityki gender przez swój rząd odpowiedział: „Bo mamy 2015 rok”. Przesłanką sukcesów neomarksistów i lewicowych liberałów jest od lat nie tyle „nieunikniona kolej rzeczy”, co słabość organizacyjna i brak wyrazistości środowisk konserwatywnych, które zbyt często uznały obronę norm etyki za wyłączną domenę kościołów. Nieprzekonujące dla społeczeństw okazały się próby tworzenia ideologicznych syntez, do których kontynuowania zdaje się przekonywać w swoim tekście redaktor Szułdrzyński. Naprzeciw stanęły doskonale zorganizowane organizacje lewicowe o spójnych i jasno zdefiniowanych celach, z których niektóre – jak założona przez miliardera George’a Sorosa sieć Open Society Foundations – zyskały międzynarodowy rozgłos.

Społeczeństwo zamknięte

Warunkiem racjonalnego dyskursu jest również jego otwartość na różnorodne stanowiska. Radykalna lewica zdobyła przewagę w mediach i w świecie akademickim, nie wahając się przed bezpardonowym dławieniem krytyki swoich postulatów, czy nawet użyciem środków przemocy, w tym fizycznym blokowaniem wystąpień „nieprawomyślnych” wykładowców na uczelniach. Skuteczność tych działań była tym większa, im słabszy i mniej jednoznaczny był postawiony im opór.

W Polsce widzimy to z coraz większym nasileniem na przestrzeni ostatnich dwóch lat, gdy pod presją neomarksistów poza nawias debaty na kilku uniwersytetach wyrzucono obrończynię życia Rebeccę Kiessling, zakazano organizacji mających wieloletnie tradycje Bydgoskich Dni Bioetycznych na UMK, czy cyklicznej konferencji „Etyka w medycynie” w Collegium Medicum UJ. Obiektem ataków stał się prof. Smyczyński, który przez lata nie zmienił fragmentu podręcznika traktującego z rezerwą instytucjonalizację relacji jednopłciowych.

Są na świecie miejsca, gdzie debata publiczna ograniczona została do sporu zwolenników szybkiego i wolniejszego wdrażania założeń inżynierii społecznej, stając się jedynie iluzją rzeczywistego dyskursu. Jeżeli nie chcemy, żeby w naszym kraju rozmowa o fundamentalnych problemach została ostatecznie zdominowana przez fałsz i ideologię, potrzebujemy w niej jak najwięcej merytorycznych, uczciwych i jasnych głosów po stronie podstawowych wartości: praw obywatelskich chronionych na poważnie, a nie wybiórczo, gdy służą naszym interesom; zasad pomocniczości i domniemania kompetencji na rzecz najmniejszych wspólnot; bezstronności władz publicznych, która nie oznacza zaangażowanej antyreligijnie laickości i pozwala na afirmację kultury zakorzenionej w chrześcijańskim dziedzictwie; godności i wartości ludzkiego życia; powiązanych ze sobą praw rodzin, rodziców i dzieci; małżeństwa, będącego trwałym związkiem kobiety i mężczyzny. Wszystko to nie zasady „szariatu”, ale normy wprost zapisane w polskiej Konstytucji, które zasługują na jednoznaczną obronę.

Autor jest doktorem prawa, adiunktem na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, członkiem zarządu i dyrektorem Centrum Analiz Prawnych w Instytucie na rzecz Kultury prawnej Ordo Iuris oraz wiceprezydentem Konfederacji Inicjatyw pozarządowych Polski – niezależnej organizacji reprezentującej społeczeństwo obywatelskie

Polska debata publiczna jest w coraz mniejszym stopniu oparta na faktach i rzetelnej analizie stojących przed wspólnotą wyzwań, a coraz bardziej na emocjach, fałszywych lub zniekształconych informacjach oraz stereotypach. Zawęża się pole do rzeczywistej dyskusji o problemach, które mają kluczowe znaczenie cywilizacyjne.

W toczących się dyskusjach miejsce rzetelnej wymiany zdań coraz częściej zastępują powierzchowne „medialne wrzutki” przedstawiające w krzywym zwierciadle stanowisko adwersarza. Coraz skuteczniejsi są ci, którzy chcą całkowicie wyjąć poza nawias życia publicznego wszystkich, z którymi się nie zgadzają. Jeżeli to się nie zmieni, trudno z optymizmem patrzeć na przyszłość naszego kraju.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę