"Stało się wielkie zło, ale spróbujmy przekuć je w dobro. Niech to, co się stało, będzie momentem przełomu" – mówił w niedzielę w Wierzchosławicach podczas obchodów 145. rocznicy urodzin Wincentego Witosa polski premier Mateusz Morawiecki. Zwrócił się również do „wszystkich polityków, do liderów opinii, do ludzi mediów i ludzi kultury – uczyńmy nasze życie publiczne lepszym, a debatę publiczną uczyńmy spokojniejszą, mądrzejszą i pełną należytego szacunku do siebie nawzajem".

Bardzo piękne słowa i bardzo trafny apel. Nie mam podstaw, by sądzić, że nieszczery. Mateusz Morawiecki był wszak uczestnikiem tej samej narodowej mszy pamięci Pawła Adamowicza w Gdańsku co inni politycy z obu stron partyjnej barykady. Słuchał tych samych wystąpień, był świadkiem tych samych modlitw. Musiałby być człowiekiem złej woli, by po tej tragedii i jej upamiętnieniu mówić czy myśleć inaczej. A zatem wierzę w jego dobrą wolę i determinację w działaniu na rzecz poprawy polskiej debaty publicznej. Wierzę w jego dobre intencje, ale zarazem pragnę je sprawdzić. W tym samym czasie, kiedy dzielił się swoim ekumenizmem w Wierzchosławicach, kierowana przez Jacka Kurskiego telewizja nie mogła się powstrzymać od stronniczości i propagandy. Symbolicznym dowodem przyzwolenia na hejt były słowa jednego z czołowych poputczików Kurskiego lektora (prezentera?) TVP Info Adriana Klarenbacha o ś.p. Pawle Adamowiczu: „jakie życie, taka śmierć". Klarenbach co prawda za te słowa później przeprosił, ale sam fakt, że zdecydował się ich użyć, świadczy o głębokiej chorobie moralnej służb informacyjnych TVP.

Należy więc spytać premiera, jak sobie wyobraża realizację swoich intencji z takim bagażem na plecach jak telewizja Jacka Kurskiego. Czyż w tej kwestii nie należy dokonać natychmiastowych zmian personalnych? Ale jak? Ktoś spyta. I natychmiast sam sobie odpowie: przecież to nie decyzja premiera. W istocie. Ani prezydenta. Ani Krajowej Rady czy Rady Mediów Narodowych. Decyzja w tej sprawie leży – o czym bez żenady mówią wszyscy przedstawiciele rządzącej koalicji – w rękach pewnego szeregowego posła, który milczy w tej sprawie jak Pytia. Pomijając jakąś głęboką patologię, że konstytucyjne organy państwa w takich sprawach jak zmiany w TVP są bezradne i bezwolne, wypada ciągle przypominać, że tym się różni polityka od propagandy, że w tej pierwszej bardziej liczą się czyny niż słowa. Żeby nie być więc gołosłownym, trzeba działać. A do tego potrzeba siły i determinacji. Wierzę, że pan premier w kwestii TVP takimi właśnie przymiotami się wykaże.