Związani z Kremlem analitycy od kilku miesięcy wróżyli poważne napięcie w relacjach rosyjsko-białoruskich. Podliczono nawet, że Białoruś za rządów Aleksandra Łukaszenki dostała od Rosji ponad 100 mld dol. w postaci tanich surowców energetycznych i licznych jawnych i niejawnych dotacji. Rosyjskie media zarzucały z kolei władzom w Mińsku „brak lojalności" i wypominały, że Białoruś do dzisiaj nie uznała niepodległości oderwanych od Gruzji Abchazji czy Osetii Południowej.
Nie uznała też rosyjskiej aneksji Krymu. Od miesięcy spekulowano, że Kreml ma „ponownie przyjrzeć się" relacjom z Białorusią. Karty odsłonił rosyjski premier Dmitrij Miedwiediew, który pod koniec ubiegłego tygodnia odwiedzał Brześć. W Mińsku jego wypowiedź została odebrana jako propozycja inkorporacji Białorusi.
Wspólne państwo
W Brześciu Miedwiediew spotkał się ze swoim białoruskim odpowiednikiem Siarhiejem Rumasem i złożył dwie propozycje Białorusi. Pierwsza, jak stwierdził, polega na zachowaniu obecnego kształtu Państwa Związkowego Białorusi i Rosji „bez podwyższenia poziomu integracji do tych granic, jakie zostały określone w porozumieniu z 1999 r.". Druga propozycja Miedwiediewa polega na „głębokiej integracji". Premier Rosji zasugerował, że tym drugim scenariuszem Kreml jest zainteresowany bardziej niż pierwszym.
– Chciałbym szczególnie podkreślić, że Rosja jest gotowa do dalszej budowy Państwa Związkowego, łącznie ze wspólną walutą, jedną służbą celną, sądem i izbą rozrachunkową – oświadczył.
Już następnego dnia Aleksander Łukaszenko zwołał coroczną konferencję prasową dla rosyjskich dziennikarzy. Propozycję Miedwiediewa odczytał dosłownie i stwierdził, że „głęboka integracja" tak naprawdę oznacza „inkorporację Białorusi". – Zrozumiałem sugestię: dostaniecie ropę, a w zamian niszczycie państwo i wchodzicie w skład Rosji. Tego nigdy nie będzie – grzmiał.