Plan ten powstał dokładnie rok temu. Po Marszu Niepodległości 2017 roku liderzy PiS z przerażeniem obserwują doniesienia zagranicznej prasy o tym, że polską stolicę opanowali neofaszyści i środowiska skrajnie nacjonalistyczne niosące transparenty wprost odwołujące się do rasistowskich haseł. PiS oficjalnie protestuje przeciwko rzekomym manipulacjom zagranicznych mediów, przekonuje, że był to marsz dziesiątek tysięcy polskich patriotów, a że radykalne hasła niosło kilkunastu prowokatorów. Ale to prawdopodobnie wówczas w głowach liderów partii rządzącej zrodziła się myśl, że pora na zmianę premiera i przeprowadzenie operacji poprawy wizerunku zarówno PiS jak i Polski. Do kierownictwa partii doszło bowiem jak katastrofalną opinię ma nasz kraj, skoro tak łatwo przypiąć mu łatkę miejsca, gdzie można publicznie głosić na manifestacji rasistowskie hasła i nieść symbole neofaszystowskie. To wtedy rozpoczęła się operacja, która zakończyła się miesiąc później, gdy ogłoszono, że Morawiecki zostaje szefem rządu, a z kolei kolejny miesiąc później wymienił najbardziej kontrowersyjnych ministrów, symbolem czego były dymisje Antoniego Macierewicza, Witolda Waszczykowskiego czy Jana Szyszki.

Politycy PiS wprost mówili wówczas, że głównym celem, jaki partia stawia przed Morawieckim, jest poprawa wizerunku Polski. Ale chodziło też o próbę odzyskania centrowego elektoratu, który coraz bardziej niepokoił się konfliktem z Komisją Europejską w sprawie praworządności. I też Morawiecki rozpoczął wówczas swoją ofensywę uśmiechów, zaczął się spotykać z najważniejszymi politykami w Brukseli. I choć wydawało się, że do jakiegoś kompromisu dojdzie, ostatecznie relacje z Brukselą stawały się coraz bardziej napięte. Równocześnie wybuchła awantura o nowelizację ustawy o IPN, która doprowadziła do najpoważniejszego dyplomatycznego kryzysu od momentu odzyskania przez Polskę niepodległości w 1989 roku.

Tu jednak dochodzimy do problemów samego premiera. Choć jego celem było pozyskanie centrum i odbudowa wizerunku Polski, premier zaczął od flirtu z najbardziej radykalną częścią elektoratu. I jakby zapominając, co było celem „projektu Morawiecki” zaczął uwodzić pisowski beton, że choć wyrzucił z rządu Macierewicza, to jest bardziej macierewiczowski niż były szef MON. W efekcie zamiast docierać do nowych wyborców centrum, Morawiecki coraz bardziej się radykalizował. Atakował media, poprzedników z Platformy Obywatelskiej i zdawał się coraz bardziej wierzyć w to, że Prawy Sektor uzna go za swojego. Sęk w tym, ze równocześnie tracił wiarygodność w bardziej centrowo nastawionej klasie średniej. Polityka polityką, ale premier, który dwukrotnie został przez sąd uznany z osobę mówiącą kłamstwo wyborcze, nie jest zbyt przekonywujący.

Ale Morawiecki – mimo własnych błędów - miałby jeszcze szanse na odzyskanie centrum, gdyby nie działania sztabu PiS i zaplecza. Spot z imigrantami, antyeuropejska krucjata ministra sprawiedliwości plus permanentna propaganda w TVP, nieustannie podkopywała wiarygodność Morawieckiego, którego uczyniono twarzą kampanii samorządowej. Katastrofalny wynik w średnich miastach to więc zasługa m.in. dwóch kolegów z Solidarnej Polski – Zbigniewa Ziobry i Jacka Kurskiego. Nie da się wiarygodnie walczyć o centrum, gdy równocześnie Ziobro rusza z działaniem, które przez umiarkowanych wyborców odczytywane jest jako przygotowanie do polexitu, a równocześnie mówić o wyciszaniu politycznych emocji i narodowym pojednaniu, w sytuacji, w której TVP zmieniła się nadawcę topornej propagandy. Efekt błędów samego Morawieckiego i działań jego wewnętrznych oponentów w obozie władzy okazał się mieszanką wybuchową.

Problem PiSu polega zaś nie tylko na tym, że przyjęta taktyka okazała się nieskuteczna, ale że nie ma żadnego planu B. I poobijany Morawiecki wciąż nie ma w PiS alternatywy. Ale zdolność PiS do tego, żeby odwojować centrum po 11 miesiącach jego premierowania wydaje się bardzo ograniczona. Choć jest zapewne i tak większa niż kogokolwiek innego z obozu dobrej zmiany.