Sympatycy PiS w niedzielę będą chcieli zamanifestować poparcie dla ulubionej partii. Dla krytyków PiS będzie to z kolei okazja, by – już nie na demonstracjach, ale za pomocą karty wyborczej – zademonstrować swój sprzeciw. Znacznie bardziej niż rozstrzygnięcia lokalnych czy regionalnych spraw możemy się spodziewać plebiscytu popularności partii rządzącej. Zapewne dlatego sztabowcy partii opozycyjnych nieoficjalnie przyznają, że sondaże wskazują rekordową frekwencję.
Ta mobilizacja nie bierze się znikąd. Początkowo można było mieć nadzieję, że kampania będzie bardziej merytoryczna. PiS rozpoczął ją prezentacją nowego programu Mateusza Morawieckiego w Sandomierzu. Kilka dni później Grzegorz Schetyna przedstawił sześciopak propozycji Koalicji Obywatelskiej. I gdy już się wydawało, że będzie szansa podyskutować o roli, jaką odgrywają samorządy, że będzie pięknie, okazało się, że wyszło... jak zawsze. W ruch poszły taśmy uderzające a to w premiera, a to w opozycję. W finale mamy zaś nazywanie przez lidera Koalicji Obywatelskiej przeciwników szarańczą i spot, w którym odwołując się do najniższych instynktów, PiS straszy imigrantami.
Na początku tempo kampanii narzucił PiS. Koalicja Obywatelska nie umiała znaleźć swojego przekazu. Potrafiła jednak wykorzystać błędy partii rządzącej i złapać dobre tempo, atakując PiS. Ten odpowiedział ostro i tak nakręcała się spirala politycznych emocji. Ale im dłużej trwała kampania, tym bardziej przekaz PiS stawał się mniej spójny.
Najpierw partia zdawała się wabić za pomocą Mateusza Morawieckiego elektorat centrowy, ale gdy wizerunkowi premiera zagroziły taśmy, PiS zaczął gubić krok i radykalizować kampanię. W głowie centrowego wyborcy próba podważenia unijnego traktatu przez Zbigniewa Ziobrę czy też nieoczekiwane wprowadzanie wątku uchodźców może wywołać chaos. Co ciekawe, jak zawsze w kampanii, PiS zaczął puszczać oko do wyborców SLD. Zresztą ostatnie dni kampanii partii rządzącej znamionuje brak konsekwencji, co może być sygnałem, że wewnętrzne sondaże przynoszą niepokojące wieści.
Równolegle trwał ważny dla PiS bój z PSL o wieś. Nie było dnia, by premier lub partia rządząca nie składali mieszkańcom wsi jakichś obietnic czy deklaracji. Bo to również tam zdecyduje się wynik tych wyborów.