Minister sprawiedliwości i prokurator generalny w jednej osobie wysyła bowiem nie tylko wniosek do polskiego TK. On wysyła ważny sygnał do elektoratu, do innych części obozu prawicy, ale też do naszych europejskich partnerów. Krótko przed wyborami samorządowymi (pismo ma datę 4 października, opinia publiczna poznała je jednak 16) Ziobro walczy o tytuł najbardziej antyeuropejskiego polityka prawicy.

W sytuacji bowiem, gdy premier Mateusz Morawiecki wraz z ministrami z MSZ desperacko szuka sposobów na zmniejszenie napięcia pomiędzy Warszawą a Brukselą w sprawie procedury praworządności, Ziobro kieruje wniosek, który ma następujące znaczenie dla polityki europejskiej: nic nam nie zrobicie, nawet jak Trybunał Sprawiedliwości UE będzie chciał nas ukarać za to, że zmiany w reformie sądownictwa prowadzą do naruszenia zasady praworządność, uznamy takie działania za niezgodne z konstytucją i nie będziemy ich respektować.

Ci, którzy są nad wyraz dla PiS wyrozumiali, oburzają się, gdy w tym kontekście pada słowo „polexit". Argumentują, że chodzi wyłącznie o suwerenność, bo np. niemiecki Trybunał Konstytucyjny orzekł, że to właśnie sądownictwo jest wyłączną kompetencją państw członkowskich, a więc Brukseli nic do tego. Sęk w tym, że niezależne sądownictwo jest jednym z filarów funkcjonowania jednolitego rynku. Idea europejskiej wspólnoty gospodarczej polega na równości wszystkich wobec prawa. Nawet jeśli uznamy, że organizacja wymiaru sprawiedliwości jest wyłączną kompetencją państw członkowskich, stwierdzenie, że nasze sądownictwo nie pokrywa się z unijnymi standardami, uderza we wspólnotę gospodarczą właśnie. Nie wprost jest więc furtką prowadzącą do polexitu. Tak wytrawny polityk jak Zbigniew Ziobro powinien zdawać sobie sprawę, że – mimo chowania się za prawnicze formułki – znaczenie jego gestu jest dość jednoznaczne. I tak też zostanie on z pewnością odebrany przez naszych partnerów w UE.

Sądząc z komentarzy w internecie, tak jest odbierany również przez tzw. prawy sektor, czyli radykalnych wyborców. Może więc chodzić tu o licytację na radykalizm z Ruchem Narodowym, który może zagrażać PiS z prawej strony. Równocześnie jednak może sprawić, że wyborcy bardziej umiarkowani zawahają się, czy dalej popierać PiS.

Kilka dni temu media obiegły zdjęcia sprzed dziewięciu lat ze śp. prezydentem Lechem Kaczyńskim podpisującym traktat europejski, który dwa lata wcześniej w Lizbonie wynegocjował premier Jarosław Kaczyński. To ciekawy paradoks, że dziś przepis tego właśnie dokumentu Zbigniew Ziobro skarży do TK.