Do wyborów samorządowych zostało sześć dni. Z tego na kampanię - jedynie cztery. Niewiele przez ten czas się da jeszcze zrobić, szczególnie na poziomie głosowania sejmikowego, czy na włodarzy dużych miast.

Miniony weekend był prawie ostatnią szansą na bezpośrednie dotarcie do wyborców. Następnej nie będzie - w piątek w nocy zapadnie wyborcza cisza. Kandydaci na wójtów jeździli więc po wsiach, zabierając ze sobą na gminne tournee potencjalnych radnych z danego okręgu. Rozmowy przy płocie to chyba zresztą najlepsza forma kontaktu, tym bardziej, że pogoda świetna. W miastach jest trudniej - nie wiadomo na kogo się kandydat natknie na ulicy, więc partie zdecydowały się na konwencje, wielkie spotkania i ogólnokrajowe komunikaty mobilizujące elektorat - tak jak PiS w Krakowie. Dlaczego tam? Bo to chyba jedyne duże miasto, w którym ewentualnie mogłoby dojść do przesunięcia politycznej wajchy na rzecz partii Jarosława Kaczyńskiego.

Wielka polityka okazała się w poniedziałek równie surowa dla obu największych konkurentów. Koalicja Obywatelska zmaga się ze skutkami niedobrego pomysłu jej lidera, by członków PiS nazywać szarańczą. Przekaz wzmocnił jeszcze poseł Nowoczesnej Grzegorz Furgo swoim wyborczym plakacikiem, pochodzącym z zasobów faszystowskiej propagandy. Mimo przeprosin posła, który twierdzi, że nie zdawał sobie sprawy skąd pochodzi to oryginalne wzornictwo, pomysł zamieszczania na twitterze niesprawdzonej grafiki był politycznym strzałem w kolano z własnej broni.
Za to Zjednoczona Prawica, po intensywnej konwencji w Krakowie,nie znalazła żadnego dobrego sposobu na zmazanie złego wrażenia jakie sprawiły poniedziałkowe sondaże. Te publikowane przez „Gazetę Wyborczą”oddają bowiem duże miasta w ręce nie-pisowskich kontrkandydatów, a wszystkie w Warszawie pokazują rosnący dystans między Patrykiem Jakim a Rafałem Trzaskowskim. Oprócz tradycyjnego umniejszania roli badań opinii przez rzecznik partii Beatę Mazurek, która oświadczyła, że „sondażami nie wygrywa się wyborów”, PiS nie umiało odpowiedzieć na to nic ciekawego.

Ciężko pracował za to warszawski kandydat Zjednoczonej Prawicy, Patryk Jaki, ale - co dziwne - nie w stolicy Polski, tylko Hiszpanii - w Madrycie. Niezależnie od ciekawych wniosków, które można było zapewne wyciągnąć z rozmowy wiceministra z byłym burmistrzem Madrytu - dla popchnięcia swojej kampanii i nadaniu jej nowego impulsu, Jaki poniedziałku nie wykorzystał. A Rafał Trzaskowski, którego niesie niezły występ w warszawskiej debacie, nie spuszcza z tonu: nie daje o sobie zapomnieć zarówno mediom, jak i wyborcom. I tak ma być do końca kampanii.

Wygląda na to, że w ostatnich dniach kampanii taki właśnie duch chaotycznych wysiłków partii i kandydatów zdominuje całą scenę polityczną i wszystkie ulice polskich miast. Ale wyborcy już tych zapewnień o miłości polityków do władz lokalnych raczej nie słuchają.