Szczęście, bo Smarzowski to reżyser nie tylko utalentowany, ale i na tyle wybitny, że wychodzącym spod jego ręki filmom nigdy nie można postawić zarzutu jednowymiarowych prostackich plakatów propagandowych. Pecha, bo „Kler" to film świetnie zrobiony, poruszający, drapieżny i drażniący zarazem każdą tkankę widza, zwłaszcza jeśli ten uważa się za katolika. Film, który niewątpliwie odbije się głośnym echem.
Nie będę się tu zajmował jego aspektami warsztatowymi, choć są godne podkreślenia. Świetny casting, znakomite role, dobry, trzymający w napięciu scenariusz czy koronkowa robota reżysera. To wszystko już znamy z poprzednich filmów Smarzowskiego. „Kler" nie odstaje od poprzednich, najgłośniejszych produkcji, „Domu złego", „Róży", „Drogówki" czy „Wołynia". Nie będę się o tym rozpisywał, bo w tym komentarzu interesuje mnie coś zupełnie innego, czyli cel reżysera, jego zamysł i umiejętność jego konsekwentnego przeprowadzenia.
Czytaj także: "Kler". "Smoleńsk" dla antyklerykałów
Otóż bez wątpienia „Kler" to film prowokacja. Jest jak namalowane grubym flamastrem na widocznej zewsząd ścianie krzyczące graffiti. O czym krzyczą twarze tego obrazu? O kościelnej wszechmocy, o przeżarciu ścian Kościoła korupcją, mafijnymi układami, interesownością. O upartym trzymaniu się mitu wieży z kości słoniowej, za której ścianami kryją się zło, nieszczęście i deprawacja. O zagubieniu w tym świecie ludzi prawych, dla których jedyną drogą ratunku jest opuszczenie tego znanego już skądinąd smarzowskiego „domu złego". Ale i to na dłuższą metę nic nie daje. Jeden z trzech głównych bohaterów dramatu zrzuca koloratkę, drugi dokonuje aktu samozagłady, trzeci – najgorszy – odlatuje do Rzymu prywatnym odrzutowcem, zabierając ze sobą straszne tajemnice, ale „dom zły", szerszenie gniazdo patologii, zostaje, jaki był, bez szansy na zmianę, oddychając z ulgą, że mury zostały nienaruszone.
I tu jest sedno mojego krytycyzmu. Rozumiem zasady filmowego scenariusza, podobnie jak nie uciekam przed świadomością, jak wiele zła sprawili duchowni, nawet w nieodległych historycznie czasach. Ale czy istotnie Kościół to tylko wielopiętrowa patologia? Czy w jego kręgach rzeczywiście nie mają alternatywy korupcja, kult pieniądza, niemoralność i pedofilia? Niech mi wybaczy Wojciech Smarzowski, ale to nie jest Kościół, który znam od dzieciństwa, którego tylu pięknych ludzi miałem honor w życiu poznać.