Stawką w tym pojedynku oprócz milionów dolarów były pasy WBC, WBA i The Ring należące do Kazacha oraz mniej prestiżowy organizacji IBO.
T-Mobile Arena w Las Vegas była pełna, co przyniesie rekordowe zyski z biletów. Trzeba jeszcze poczekać na wyniki pay-per-view, ale one też przyniosą ponad 100 mln USD.
Gołowkin i Alvarez będą więc bogatsi o kilkadziesiąt milionów, co z pewnością osłodzi temu pierwszemu gorycz porażki. Tym bardziej, że „GGG" nie czuje się przegrany. W najgorszym wypadku zasłużył na remis, tak jak w pierwszej walce rok temu. Wtedy był lepszy, ale sędziowie uznali, że nie ma zwycięzcy. Teraz też był bliższy, by to jego ręka powędrowała w górę, ale punktacja 115:113, 115:113, 114:114 była szczęśliwa dla Alvareza.
Nie oznacza to jednak, że można mówić o oszustwie. Alvarez jest znakomitym pięściarzem. Jest młodszy od Gołowkina i robi postępy. I to on jest królem pay-per-view, a nie Kazach. Dlatego przy wyrównanych rundach może liczyć na przychylność sędziów.
W tej walce więcej celnych ciosów zadał Gołowkin, ale tzw. power punches były domeną Meksykanina. I to on zadał też zdecydowanie więcej ciosów na korpus. Punktacja potwierdza, że walka była wyrównana, i wystarczyłaby jedna inaczej oceniona runda, by mistrzem pozostał Gołowkin. Pobiłby wtedy rekord skutecznych obron w wadze średniej (20) należący do niego samego i Bernarda Hopkinsa, dziś jednego z dyrektorów Golden Boy Promotions – firmy promującej Alvareza.