Po fatalnym mundialu i transferowym fiasku polski napastnik jest głodny sukcesów. Cztery gole w dwóch meczach pucharowych są zapowiedzią, że znów będzie walczył o koronę króla strzelców.
Karl-Heinz Rummenigge lubi powtarzać, że ilekroć pojawia się jakiś artykuł o odejściu Lewandowskiego, wyciąga z szafy jego kontrakt, patrzy, do kiedy obowiązuje (2021 rok), i spokojnie pracuje dalej. Szefowie Bayernu dotrzymali obietnicy złożonej kibicom i Polaka nie sprzedali. Uli Hoeness przekonuje, że mogliby wziąć za niego nawet 150 mln euro, ale byłoby to nierozsądne, bo w tej chwili nie mają nikogo innego, kto strzeliłby 30 bramek w sezonie. Twierdzi też, że za słabszą dyspozycję Lewandowskiego w końcówce zeszłego sezonu i na mistrzostwach świata odpowiada jego agent Pini Zahavi, naciskający na transfer.
Zahavi nie pomógł
– Nie myślę już o wyjeździe za granicę, nie chcę ponownie wchodzić w spór z klubem – zapewnił Lewandowski w ostatnim wywiadzie dla „Sport Bild”, zamykając ostatecznie temat przeprowadzki.
Rozmowa ukazała się pod znaczącym tytułem „Moje serce z powrotem bije dla Bayernu”. Kapitan reprezentacji Polski przerwał milczenie. Nie ukrywa, że chciał opuścić Monachium, bo miał żal do działaczy za to, że nie wzięli go w obronę, gdy został uznany za głównego winowajcę porażki z Realem w półfinale Ligi Mistrzów.
„Poczułem się bardzo osamotniony. W dwóch, trzech ważnych meczach nie zdobyłem gola i nagle wszyscy dostali zielone światło, żeby mnie atakować. Nie widziałem wtedy nikogo, kto by za mną stanął” – opowiada Lewandowski. Niedawno przedłużył umowę z Zahavim do 2020 r., co jest sygnałem, że nie porzucił do końca myśli o transferze. Ale na razie skupia się na odzyskaniu zaufania kierownictwa i kibiców.