Grały na korcie numer 8, trochę przechodnim, więc o ciszę było trudno. Publiczność chętnie zaglądała przez murek, sporo osób obejrzawszy kilka piłek zostawało na dłużej. Było na patrzeć.
Chinka Xinyun Wang ma klasyfikacji ITF numer 4, za sobą sporo zwycięstw w turniejach juniorskich, od razu można było dostrzeć, że to solidna tenisistka: serwis mocny, uderzenia zza końcowej linii pewne, szybkość na korcie, mimo powiązanego bandażami i plastrami prawego kolana, zaskakująco duża.
Polka przez kilka gemów nie mogła wejść w rytm mocnych odbić, rywalka to wykorzystała, prowadziła 4:2. Polska grupa wsparcia ujawniła się szybko, kilka słów otuchy i zobaczyliśmy pannę Igę z poprzednich spotkań: niebezpieczną w każdej części kortu, trochę rozwichrzoną w ataku, ale przez to często nieprzewidywalną.
Jedno przełamanie serwisu Chinki, za chwilę drugie, strata polskiej przewagi – bardzo dużo się działo, ale set został wzięty. Drugi set w nastrojach był podobny, tylko tym razem Polka prowadziła, Chinka goniła. Przy stanie 5:3 i serwisie Świątek wydawało się, że radość przyjdzie już szybko, były piłki meczowe, ale nie – Xinyun Wang potrafiła raz jeszcze wyrównać, dopiero w tie-breaku żelazna wola zwycięstwa polskiej tenisistki przeważyła.
– Potrzebowałam chwilę, by dostosować się do jej gry. Grała bardzo szybko i mocno, nawet kilka razy upadłam na plecy odbijając piłkę. Ubrudziłam mocno koszulkę, po wszystkim sędzia zwrócił mi uwagę, że złamałam zasady, to był oczywiście żart, ale z początku się przestraszyłam. Mój serwis nie był zły, ale muszę przestać podczas meczu żyć na fali, zachować spokój przede wszystkim. Przeżywałam w tym meczu spory stres, tylko, wydaje mi się, nieźle go ukrywałam. Mecz był trudny psychicznie. Czy dociera do mnie, że to finał Wimbledonu? Chyba dociera. Nie mam pojęcia, kto przyjedzie z Polski, nie było czasu porozmawiać – mówiła nielicznym polskim dziennikarzom, którzy widzieli jej spotkanie w Londynie.