Wybory w Turcji: Agitacja w każdym tureckim domu

Erdoganowi i jego partii może w wyborach zaszkodzić kryzys finansowy i przedłużany stan wyjątkowy.

Aktualizacja: 24.06.2018 10:34 Publikacja: 24.06.2018 00:01

Antalia, siedziba lokalnego oddziału głównej partii opozycyjnej CHP, i reklamy jej kandydata na prez

Antalia, siedziba lokalnego oddziału głównej partii opozycyjnej CHP, i reklamy jej kandydata na prezydenta Muharrema Ince

Foto: Fotorzepa, Jerzy Haszczyński

W związku z odbywającymi się w Turcji 24 czerwca wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi przypominamy reportaż Jerzego Haszczyńskiego z Turcji, który ukazał się w "Rzeczpospolitej" 31 maja.

Konserwatywna Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) rządzi w Turcji od ponad 15 lat. Kontroluje prawie wszystko. Ale to nie znaczy, że w przyśpieszonych wyborach parlamentarnych i prezydenckich, które odbędą się 24 czerwca, nic jej nie zagraża. Dlatego w jej szeregach panuje pełna mobilizacja. Widać to na prowincji.

Czytaj więcej:

Tureccy agenci polują za granicą

– Chodzimy po domach i przypominamy ludziom, jak wyglądało ich życie przed rokiem 2002, gdy AKP doszła do władzy. Bo ludzie się łatwo się przyzwyczajają do wyższego standardu i zapominają, jak było. Pod koniec lat 90. średnie roczne zarobki wynosiły tu równowartość 2 tysięcy dolarów, teraz 11 tys. Wtedy co piąta rodzina miała pralkę, teraz właściwie każda, a dobre leczenie jest nie tylko dla bogatych. Pojazdów mamy w regionie siedem razy więcej niż przed kilkunastoma laty – zachwala Ümit Öztekin, burmistrz leżącego w górach na południu kraju miasta Elmali i zarazem szef miejscowego oddziału AKP.

Partia słucha ludu

Szczególnie interesujące jest to chodzenie po domach i agitowanie. Burmistrz był w zeszłym tygodniu na spotkaniu szefów AKP z całego kraju z prezydentem Recepem Erdoganem. I tam usłyszał, że najważniejsze jest, by trafić do jak największej grupy wyborców. I przekazać im, jak wiele partia dla nich robi. A także wsłuchać się w potrzeby ludu i obiecać mu dalsze zmiany na lepsze.

O tym, jak wyglądają takie wizyty u tureckich rodzin, Öztekin opowiada polskim dziennikarzom podczas iftaru, tradycyjnej wieczornej kolacji odbywającej po zmierzchu w świętym muzułmańskim miesiącu postu, ramadanie. Obok niego siedzą gubernator regionu Elmali, czyli urzędnik zależny od rządu, oraz formalnie bezpartyjni: dowódca miejscowej żandarmerii i szef lokalnej policji.

W weekend sam burmistrz odwiedza 48 rodzin. Inni członkowie partii ruszają do domów potencjalnego elektoratu zazwyczaj trójkami. Młode aktywistki rozmawiają z młodymi kobietami, doświadczeni działacze tłumaczą korzyści z głosowania na AKP starszym członkom rodzin. – Dostosowujemy się do potrzeb – podkreśla Öztekin, nabierając na łyżkę typową iftarową zupę z warzyw i kurczaka.

Elmali leży na wysokości 1100 m n.p.m., to miasto niewielkich domów ze spadzistymi czerwonymi dachami, czasem kilkusetletnie, prawie wszystkie odnowione. Wiele ulic jest właśnie remontowanych, trwa budowa parku rekreacyjnego na najwyższym wzniesieniu. Elmali znajduje się kilkadziesiąt kilometrów od wybrzeża Morza Śródziemnego, ale mimo tej niedogodności zamierza przyciągnąć turystów. Na razie żyje głównie z uprawy jabłek (od nich pochodzi nazwa miasta, „elma" to po turecku „jabłko") oraz ekologicznych warzyw w szklarniach, które zajmują powierzchnię 2 tys. ha.

Zmęczeni władzą

Elmali ma 40 tys. mieszkańców, z tego aż 6,5 tys. to członkowie AKP. Inne ugrupowania mają tu ledwie po kilkuset członków, najwięcej opozycyjna centrolewicowa Republikańska Partia Ludowa (CHP). Aż trudno uwierzyć, że mając swoich ludzi prawie w każdej rodzinie, ugrupowanie rządzące mogłoby się obawiać o wynik. A jednak.

Nie chodzi o porażkę w wyborach parlamentarnych, wszyscy wiedzą, że AKP wygra. Ale może nie zdobyć większości, czyli pogorszyć swój dotychczasowy wynik, to przyznają nawet zatwardziali zwolennicy. Poza tym wiele wskazuje na to, że w odbywającej się w tym samym czasie pierwszej turze wyborów prezydenckich Recep Erdogan może nie zdobyć ponad 50 proc. głosów i będzie potrzebna druga, a w niej wiele się może wydarzyć, rywal ma szansę przyciągnąć wszystkich zmęczonych rządami najważniejszego od kilkunastu lat polityka. O tym zmęczeniu mówi nawet gubernator Gürbüz Saltas. – Pokazało je już zeszłoroczne referendum konstytucyjne – podkreśla. Zmiany, które dadzą przyszłemu prezydentowi sułtańską władzę, poparło ledwie 51,4 proc. głosujących.

Ratujcie walutę

Od tej pory zmęczenie i niezadowolenie jeszcze wzrosło. Przyznaje to i burmistrz, na chwilę porzucając propagandowy ton: – Zaszkodzić nam może kryzys tureckiej waluty i przeciągający się stan wyjątkowy, wprowadzony po lipcowym puczu 2016 roku – mówi Ümit Öztekin.

Od marca lira turecka straciła w stosunku do euro prawie 20 procent wartości, a do dolara ponad jedną czwartą. Do wyborów może być jeszcze gorzej. Dlatego prezydent Erdogan odwołał się kilka dni temu do patriotyzmu rodaków. Poprosił, by „wyciągnęli spod poduszek swoje euro i dolary" i wymienili na liry, by wzmocnić kurs tureckiej waluty. Trochę poskutkowało – lira o parę procent podrożała. Spadek kursu jest korzystny dla eksporterów, ale import przewyższa eksport o kilkadziesiąt miliardów dolarów rocznie. Galopująca inflacja i podwyżki cen zagranicznych towarów to nie jest to, na czym zależy prezydentowi i AKP przed głosowaniem.

Te przedwyborcze lęki w partii, od której zależy w Turcji prawie wszystko, mogą dziwić. Zwłaszcza że opozycja utraciła media, jeden z najbardziej znanych polityków, kandydat na prezydenta Selahattin Demirtasş z prokurdyjskiej Ludowej Partii Demokratycznej (HDP) od półtora roku siedzi w więzieniu. Może prowadzić kampanię, bo nie usłyszał jeszcze wyroku, a grożą mu 142 lata pozbawienia wolności za „szerzenie antypaństwowej propagandy", czyli wspieranie kurdyjskiego terroryzmu.

Jak przypominają eksperci think tanku Brookings, już kilka lat temu, przed nieudanym puczem z 2016 roku, były zastrzeżenia co do demokratycznego charakteru wyborów. Nie chodziło o samo głosowanie, lecz o możliwość prowadzenia kampanii. Od tej pory państwo jeszcze bardziej zrosło się z partią rządzącą, tysiące ludzi trafiło za kraty, wzrosło zastraszanie, a zmalały szanse głoszenia opozycyjnych poglądów.

Szaty sułtana

Ale zastraszani mogą odreagować, mając w ręku kartę do głosowania.

Liczy na to opozycja. I też próbuje trafić do jak największej ilości rodzin. W Antalii, stolicy prowincji, trafiam do siedziby CHP na spotkanie kandydatów na posłów szykujących się do objazdu po domach na przedmieściach. Jest ich sześcioro, wszyscy są politycznymi nowicjuszami.

– Erdogan nie zostanie prezydentem, AKP straci większość, z taką myślą rozpoczynam walkę – mówi mi Nazmi Gündüz, 56-letni właściciel dużej firmy handlującej nasionami warzyw, z wykształcenia lekarz. Unika ostrej krytyki Erdogana, którego na Zachodzie zwą dyktatorem, nawet podkreśla, że nie porzucił on, jak niektórzy twierdzą, idei założyciela świeckiej republiki Atatürka (był też założycielem partii CHP, przed kilkudziesięciu laty jedynej legalnej), tylko zwiększył znaczenie islamu w polityce.

Na gmachu lokalnej siedziby najważniejszej partii opozycyjnej wisi wielki plakat kandydata CHP na prezydenta, Muharrema Ince. Jest dobrym mówcą i daje nadzieję na przyciągnięcie w drugiej turze głosów sympatyków innych partii opozycyjnych oraz Kurdów. Dlatego to jemu powierzono to trudne zadanie, choć nie jest szefem CHP, szef Kemal Kilicdaroglu nie uchodzi za przywódcę, który porwie tłumy.

– To najważniejsze wybory od początku republiki, bo po nich wejdzie w życie nowy system, prezydencki – podkreśla Mavlüt Yeni, szef Stowarzyszenia Dziennikarzy prowincji Antalia. Trudno go uznać za opozycjonistę, ale i on przyznaje, że gdyby wszyscy przeciwnicy Erdogana się zjednoczyli, to mogliby go w drugiej turze pokonać. Wydaje mu się jednak to mało prawdopodobne, bo każdy z rywali zniechęca część opozycyjnego elektoratu i żaden nie ma porównywalnej do Erdogana charyzmy.

Erdogan przygotował dla siebie wielkie uprawnienia. Założenie szat prezydenta sułtana przez kogoś innego niż on, byłoby wstrząsem nie tylko dla Turcji.

W związku z odbywającymi się w Turcji 24 czerwca wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi przypominamy reportaż Jerzego Haszczyńskiego z Turcji, który ukazał się w "Rzeczpospolitej" 31 maja.

Konserwatywna Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) rządzi w Turcji od ponad 15 lat. Kontroluje prawie wszystko. Ale to nie znaczy, że w przyśpieszonych wyborach parlamentarnych i prezydenckich, które odbędą się 24 czerwca, nic jej nie zagraża. Dlatego w jej szeregach panuje pełna mobilizacja. Widać to na prowincji.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Społeczeństwo
Nowy Jork. Przed sądem, gdzie trwa proces Trumpa, podpalił się mężczyzna
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Społeczeństwo
Aleksander Dugin i faszyzm w rosyjskim szkolnictwie wyższym
Społeczeństwo
Dubaj pod wodą. "Spadło tyle deszczu, ile pada przez cały rok"
Społeczeństwo
Kruszeje optymizm nad Dnieprem. Jak Ukraińcy widzą koniec wojny?
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Społeczeństwo
Walka z gwałtami zakończyła się porażką. Władze zamykają więzienie w USA