Włoskie tęsknoty za Mussolinim

Tuż przed wyborami parlamentarnymi we Włoszech partie odwołujące się do spuścizny Duce coraz śmielej manifestują swoją obecność w przestrzeni publicznej, a faszyzujący politycy już wkrótce mogą wejść do rządu.

Aktualizacja: 25.02.2018 08:03 Publikacja: 23.02.2018 14:00

Salut rzymski wykonywany publicznie – nierzadki widok w dzisiejszej Italii

Salut rzymski wykonywany publicznie – nierzadki widok w dzisiejszej Italii

Foto: AFP

Prawie 2 tys. członków i sympatyków ultraprawicowych ugrupowań przemierza w ciszy ulice Mediolanu, w marszu poświęconym pamięci Sergio Ramellego. Ten 18-letni członek postfaszystowskiej młodzieżówki ponad 40 lat temu został śmiertelnie pobity przez zwolenników skrajnej lewicy. Pochód powoli dochodzi do kościoła św. Nereusza i Achillesa w północnej części miasta. W pobliżu świątyni ustawiono scenę, na której odbędzie się koncert ku czci Ramellego i innych działaczy, którzy w latach 70. zginęli w podobnych jak on okolicznościach. Przed estradą na baczność stoi poczet sztandarowy z włoskimi flagami.

Po przemówieniach rozpoczyna się koncert patriotycznych pieśni, a gdy zachodzi słońce, ludzie zapalają pochodnie. W pewnym momencie muzyka milknie i jeden z organizatorów odczytuje apel pamięci. Przy każdym nazwisku setki rąk unoszą się w górę w rzymskim salucie, a z gardeł dobiega okrzyk „Obecny!". Do podobnych imprez dochodzi w całym kraju. Za sprawą kryzysu migracyjnego i złej sytuacji gospodarczej włoscy neofaszyści coraz mocniej zaznaczają swoją obecność na scenie politycznej.

Wódz wśród żywych

Pewnego słonecznego dnia 2017 roku Benito Mussolini nagle budzi się na środku rzymskiego placu im. Wiktora Emmanuela II. Miejscowi myślą, że jest aktorem i nie zwracają na niego większej uwagi. Turyści pozują z nim do zdjęć. Nieco skołowanego Duce zauważa początkujący reżyser Andrea Canaletti. Sądząc, że ma do czynienia z komikiem świetnie naśladującym Mussoliniego, postanawia nakręcić o nim film dokumentalny. Dyktator uznaje z kolei, że współpraca z młodym twórcą to świetna okazja, by zdobyć rozgłos i przypomnieć Włochom o swoim istnieniu. Tak zaczyna się film Luki Miniera „Sono tornato" (Wróciłem), zainspirowany niemiecką produkcją z 2015 roku o powrocie Adolfa Hitlera do współczesnych Niemiec.

Początkowo historia przypomina komedię. Masywny i ponury Mussolini jeździ po Półwyspie Apenińskim małym żółtym samochodem. By umilić sobie czas, śpiewa razem z Canalettim „Lasciatemi cantare". W podróży uczy się tego, jak wyglądają dzisiejsze Włochy, i poznaje problemy ich mieszkańców, którzy narzekają na klasę polityczną, uchodźców i kryzys gospodarczy. Z czasem, obiecując naprawę sytuacji w kraju, zyskuje popularność. Kiedy jedzie przez rzymskie ulice, ludzie uśmiechają się do niego i wykonują faszystowski salut. Grozę sytuacji zdaje się dostrzegać tylko babcia znajomej Canalettiego, która ze łzami w oczach przekonuje go, że dyktator naprawdę powrócił. Ostrzega reżysera, że sto lat wcześniej jej pokolenie też myślało, że ma do czynienia z niegroźnym szaleńcem, aż pewnego dnia został on przywódcą kraju.

Film ma uświadomić widzom, jak krucha jest demokracja. Gdyby nie wojskowy mundur, Duce nie różniłby się przecież znacznie od niektórych włoskich polityków. W rozmowie z dziennikarzami lewicowej „La Repubblica" reżyser Luca Miniero z goryczą stwierdza: „Jestem pewien, że gdyby Mussolini naprawdę powrócił do Włoch, bez problemu wygrałby każde głosowanie". W podobnym tonie na łamach tej samej gazety wypowiada się scenarzysta „Sono tornato". „Mussolini jest w nas wszystkich i w każdym z osobna. Ten film nie jest potrzebny, żeby wprowadzić go do kampanii wyborczej. Jego duch już nad nią krąży. Jego dziedzictwo wpływa na Włochy dużo bardziej niż Hitlera na Niemcy" – mówi Nicola Guaglianone.

Dla wielu komentatorów potwierdzeniem tej tezy są wydarzenia w niewielkim miasteczku Macerata w środkowych Włoszech. Na początku lutego 28-letni mężczyzna, jeżdżąc samochodem, strzelał tam do czarnoskórych imigrantów. Ranił sześć osób. Chwilę przed zatrzymaniem przez służby wyszedł z auta owinięty w narodową flagę, wykonał faszystowski salut i krzyknął: „Viva l'Italia". Według wstępnych ustaleń policji jego działanie miało być zemstą za morderstwo 18-letniej Włoszki, o które oskarżany jest nielegalny imigrant z Nigerii. W trakcie dochodzenia w domu 28-latka śledczy znaleźli m.in. egzemplarz „Mein Kampf".

Po tym ataku premier Paolo Gentiloni zaapelował do obywateli o powstrzymanie spirali przemocy i nienawiści, a minister spraw wewnętrznych oświadczył, że „faszyzm i nazizm zginęły we Włoszech na zawsze". To jednak tylko zaklinanie rzeczywistości. – Domenico Del Rio, działacz katolicki i jeden z najważniejszych doradców rządzącej centrolewicowej Partii Demokratycznej, publicznie ostrzega przed tym, że jesteśmy świadkami odradzania się nowej formy faszyzmu – przypomina w rozmowie z „Plusem Minusem" David Willey, korespondent BBC we Włoszech.

Faszyści trzeciego tysiąclecia

Kilka razy do roku niewielkie senne miasteczko Predappio na północy Włoch przeżywa najazd specyficznych turystów. Nawet 100 tys. zwolenników Benita Mussoliniego w rocznicę jego urodzin albo śmierci przyjeżdża tu, by oddać mu hołd. Ubrani na czarno na cmentarzu, gdzie pochowano dyktatora, uczestniczą w procesji prowadzonej przez lokalnego księdza. W 2011 roku „New York Times" opisał, jak wygląda taka uroczystość. W krypcie z popiersiem Mussoliniego duchowny zapytał zebranych, czemu zdecydowali się przyjechać. „Jesteśmy tu, by w imieniu Europejczyków podziękować temu człowiekowi za jego ideę" – odpowiedział jeden z nich. Później nastąpiło złożenie wieńców i wznoszenie okrzyków „Duce!". Wiele osób odwiedza także kamienny dom, w którym w 1883 roku przyszedł na świat Mussolini. Wśród zwiedzających można spotkać ludzi ubranych w podkoszulki z wizerunkiem dyktatora, które z dumą prezentują każdemu napotkanemu przechodniowi. Wielu z nich to działacze CasaPound, jednego z najbardziej aktywnych stowarzyszeń neofaszystowskich we Włoszech.

Jego liderem i założycielem jest punkowy muzyk Gianluca Iannone. W 2003 roku ten brodaty i wytatuowany mężczyzna wraz z kilkunastoma narodowcami pod pretekstem walki z kapitalizmem zajął sześciopiętrowy squat w centrum Rzymu. Od tego czasu budynek, okrzyknięty przez jego lokatorów „Ambasadą Włoch", jest siedzibą ruchu, który swoją nazwę wziął od nazwiska amerykańskiego poety i wielkiego zwolennika Mussoliniego Ezry Pounda. W 2012 roku grupa oficjalnie zarejestrowała się jako partia polityczna CasaPound Italia (CPI) i startuje w wyborach.

– Mamy do czynienia z ludźmi, którzy nazywają się faszystami trzeciego tysiąclecia. Twierdzą, że Mussolini dokonał wielkich rzeczy, choć popełniał też błędy. Podobnie jak on chcą walczyć z korporacjami bogaczy i wszechwładzą zgniłych elit. Uważają też, że władza musi przejść w ręce ludu, a kraj odzyskać suwerenność – wylicza dr Piotr Podemski, historyk i italianista z UW.

Do tej retoryki dodać należy jeszcze wrogość wobec imigrantów, których nazywają najeźdźcami, i homoseksualistów. Partia sprzeciwia się także globalizacji, neoliberalnej demokracji i członkostwie Włoch w strefie euro. Obecnie CPI liczy ok. 6 tys. członków i chociaż w skali 60-milionowego państwa to niewiele, odniosła już kilka sukcesów. W zeszłorocznych wyborach regionalnych w Ostii, nadmorskiej dzielnicy Rzymu, jej kandydat został członkiem lokalnej rady, zdobywając ponad 6 tys. głosów. W porównaniu z poprzednim głosowaniem to wzrost o ponad 600 proc. Politycy związani z CasaPound zasiadają też w radach miejskich, m.in. w Todi na północ od Rzymu oraz w Bolzano, tuż przy austriackiej granicy.

CPI prowadzi nie tylko działalność polityczną, ale również, a może przede wszystkim, społeczną. To dzięki temu ugrupowanie rozszerza swoje wpływy na cały kraj. Z jego inicjatywy działają domy kultury, siłownie, stowarzyszenia artystyczne, związek zawodowy i organizacja studencka. Łącznie partia kontroluje kilkanaście restauracji, pubów i księgarń, które służą za miejsca spotkań jej sympatyków. CasaPound zdobywa wyborców także dzięki przemyślanym akcjom charytatywnym. – Na obrzeżach wielkich miast jest często jedyną organizacją, która działa wśród biednych, niewykształconych ludzi – mówi prof. Patrizia Dogliani z Uniwersytetu Bolońskiego.

We wspomnianej już Ostii partyjni działacze rozdają żywność wśród najbardziej potrzebujących oraz pomagają przy drobnych naprawach. Obiecują również zająć się przestępczością i handlarzami narkotyków. „Tylko oni myślą o Włochach, a nie o obcych", zapewniał dziennikarzy „New York Timesa" jeden z mieszkańców dzielnicy. Z kolei konserwatywny dziennik „Il Giornale" pisze, że w Grosseto i Lukce w środkowych Włoszech CPI, podobnie jak kiedyś Mussolini, dostarcza paczki żywnościowe, ale tylko tym obywatelom, którzy popierają jej sprawę. W ten sposób tworzy się sieć klientelistycznych powiązań.

CasaPound ma też inną, mniej przyjazną twarz – bojówkarzy, którzy siłą zwalczają przeciwników ruchu. Dwa lata temu w Rzymie grupa zwolenników partii uzbrojona w kaski i pałki zaatakowała autobus przewożący uchodźców. W starciach z policją eskortującą samochód rannych zostało 14 funkcjonariuszy. Rok temu członkowie CPI po wykonaniu rzymskiego salutu przypuścili zaś szturm na Senat, gdzie zajmowano się projektem prawa przyznającego obywatelstwo dzieciom imigrantów urodzonym we Włoszech.

Na kilka miesięcy przed marcowymi wyborami CasaPound łagodzi jednak swój wizerunek. Jak wyliczyli analitycy think tanku openDemocracy, w 2010 roku na 500 członków ugrupowania przypadało tylko 20 kobiet, które pełniły głównie funkcje pomocnicze. Obecnie panie zostały wysunięte na pierwszy plan, zastępując wytatuowanych mężczyzn w glanach.

Nie mniej aktywny, za to bardziej radykalny od CPI jest jej starszy „kuzyn", Forza Nuova (FN). Na czele partii liczącej niecałe 3 tys. ludzi stoi człowiek, którego biografia nadawałaby się na dobry film sensacyjny. Roberto Fiore w 1980 roku przyjechał do Wielkiej Brytanii, uciekając przed policją, która podejrzewała go o udział w zamachu bombowym na dworcu w Bolonii (zginęło w nim ponad 80 osób). Choć zatrzymał go Scotland Yard, włoskim władzom nie udało się doprowadzić do jego ekstradycji. Na przymusowej emigracji Fiore współtworzył filozofię nazwaną „trzecią pozycją". Opierała się ona na odrzuceniu zarówno kapitalizmu, jak i komunizmu oraz propagowaniu idei czystości rasowej.

Kilka lat później oczyszczono go z zarzutu współorganizowania zamachu, ale sąd skazał go na pięć lat więzienia za działalność w grupie terrorystycznej. Fiore przeczekał na Wyspach, aż wyrok się przedawni, i w 1999 roku powrócił do kraju, gdzie założył Forza Nuova.

Partia za swój główny cel obrała oczyszczenie Włoch z imigrantów i homoseksualistów. W jej programie można znaleźć także zapisy o tym, że aborcja powinna być całkowicie zakazana, a prawa nakładające kary za propagowanie faszyzmu należy znieść. – Wśród działaczy FN, podobnie jak i CPI, zdarzają się ludzie, którzy twierdzą, że Mussolini był za słaby, a Włochom potrzeba kogoś pokroju Hitlera. Kwestionują też Holokaust, twierdząc, że Hitler nie miał planu eksterminacji – mówi dr Podemski. Sam Fiore na oskarżenia, że on i jego ugrupowanie odwołują się do faszyzmu, już w 2000 roku mówił dziennikarzom: „Jeśli nazwiecie mnie neofaszystą, to nie będę robił awantury". Swoje poglądy wyłożył wprost w artykule opublikowanym w miesięczniku polskich narodowców „Szczerbiec". „Nawet wszechobecne siły żydostwa zaczynają być niszczone przez zło, które same stworzyły" – pisał w tekście zatytułowanym „Rycerze białej armii".

Forza Nuova nie kryje się też z podziwem dla autorytarnych reżimów. Trzy lata temu Fiore odwiedził syryjskiego prezydenta Baszara Asada. W tym samym roku w Petersburgu uczestniczył w zjeździe nacjonalistów europejskich, podczas którego uznał legalność aneksji Krymu.

Na Półwyspie Apenińskim działa jeszcze kilka podobnych otwarcie faszystowskich ugrupowań. Niektóre tworzą kibice klubów piłkarskich. Na razie żadne z nich nie ma co prawda szans na przekroczenie 4-procentowego progu wyborczego, jednak ich wpływ na świadomość Włochów staje się zauważalny. – Na włoskich uniwersytetach, które przez lata były twierdzą lewicy, gdzie studenci obnosili się z koszulkami z Che Guevarą, teraz wytworzyła się równowaga. Na murach uczelni pojawią się slogany o Duce. Bywa, że podczas wyborów do studenckich samorządów po kilkadziesiąt procent głosów otrzymują neofaszyści – mówi dr Podemski. O doprowadzenie do takiej sytuacji obwiniani są m.in. politycy z pierwszych stron gazet.

Dziadek zrobiłby porządek

Wśród wielu grzechów popełnionych przez Silvia Berlusconiego na miano najcięższego zasługuje zdaniem ekspertów wprowadzenie do wielkiej polityki partii skrajnie prawicowych. W 1994 roku to on zmontował koalicję składającą się z Forza Italii, neofaszystowskiego Sojuszu Narodowego oraz separatystycznej Ligi Północnej, która wygrała wybory parlamentarne. „To szokujące, że po raz pierwszy od wojny w rządzie państwa, które współtworzyło Wspólnotę Europejską, będą partie, niekryjące swoich faszystowskich korzeni", mówiła na łamach „New York Timesa" Tullia Zevi, ówczesna liderka włoskiej społeczności żydowskiej.

Polityk jeszcze dwa razy tworzył rząd z ugrupowaniami przez wielu określanymi jako radykalnie prawicowe. Sam Berlusconi, choć trudno posądzać go o faszystowskie poglądy, kilkakrotnie puszczał też oko do adoratorów dyktatora. W 2003 roku pochwalił Mussoliniego za to, że osobiście nigdy nikogo nie zabił. Dziesięć lat później podczas ceremonii z okazji Dnia Pamięci o Holokauście powiedział, że Duce nie był aż tak zły, jak piszą o nim w książkach do historii. „Zrobił kilka dobrych rzeczy", podsumował polityk. Chwilę po strzelaninie w Maceracie były premier oświadczył z kolei, że „600 tys. imigrantów, którzy są tu nielegalnie, to prawdziwa bomba społeczna, gotowa do wybuchu. Oni wszyscy żyją wyłącznie z wyzysku i przestępstw".

Używanie takich słów ma swój praktyczny cel. Berlusconi zrozumiał, że w dobie kryzysu migracyjnego ostra retoryka i granie na obecnej w społeczeństwie nostalgii za Mussolinim pomoże mu zdobyć głosy, niezbędne do tego, by powrócić do władzy. Nie bez przyczyny w kierowanej przez niego Forza Italii aktywnie działa Alessandra Mussolini, wnuczka dyktatora, które nieraz publicznie zapewniała, że gdyby je kochany dziadek żył, zrobiłby wreszcie porządek w kraju.

Tuż przed zaplanowanymi na 4 marca wyborami parlamentarnymi stworzona przez Berlusconiego prawicowa koalicja może liczyć na poparcie 37 proc. Włochów i prawdopodobnie wygra głosowanie. Tym razem były premier do wspólnego bloku politycznego zaprosił Ligę Północną i Braci Włochów.

Kierowana przez Mattea Salviniego Liga przy wielu okazjach ostro atakowała uchodźców i niebiałych obywateli Włoch. W 2013 roku jeden z jej senatorów nazwał pierwszą w historii kraju czarnoskórą minister orangutanem. Inny poseł dwa miesiące temu wzywał do obrony „białej rasy". Partia, która początkowo dążyła do secesji uprzemysłowionej północy kraju od biednego południa, obecnie obiecuje pozbycie się z Włoch wszystkich nielegalnych migrantów. „Załatwię im bilet w jedną stronę", przechwala się Salvini.

– Liga reprezentuje etnocentryczną wizję państwa narodowego łączącą w sobie nacjonalizm i ksenofobię – przekonuje prof. Caterina Froio, politolog z Katolickiego Uniwersytetu w Lille. Jeszcze radykalniejsze poglądy ma najmniejsza z koalicyjnych partii Bracia Włosi, wprost odwołująca się do powojennych ruchów faszystowskich. Jej członkowie sprzeciwiają się związkom partnerskim i nadawaniu obywatelstwa dzieciom uchodźców. Bracia chcą również, by nabożeństwa w meczetach zamiast po arabsku odbywały się po włosku, a szkoły wprowadziły limity na przyjmowanie dzieci cudzoziemców. Już niedługo takie postulaty będzie można prawdopodobnie usłyszeć z ław rządowych jednego z najważniejszych państw UE.

Uznano ich za przeszłość

29 kwietnia 1945 roku ciało Benita Mussoliniego powieszono do góry nogami na jednej z mediolańskich stacji benzynowych. Upadek Duce nie doprowadził jednak do końca włoskiego faszyzmu. Nie dał również początku procesowi rozliczeń z reżimem, który odpowiadał za deportacje tysięcy Żydów do niemieckich obozów koncentracyjnych, który najechał Etiopię, Albanię i Grecję, który zamykał i mordował opozycjonistów. – Po wojnie odbyło się kilka procesów faszystowskich liderów, ale nie miały one takiej skali jak te w Norymberdze.

– Wielu średniej rangi działaczy nie poniosło żadnej odpowiedzialności i działało potem otwarcie w postfaszystowskiej partii Włoski Ruch Społeczny – mówi dr John Pollard, historyk z Uniwersytetu Cambridge. To właśnie brak rozliczenia z przeszłością jest zdaniem analityków jedną z głównych przyczyn, dla których faszyzm jest w Italii wciąż obecny w przestrzeni publicznej. – W dobie zimnej wojny uznano, że faszyści są już przeszłością. Narysowano grubą kreskę i zaangażowano ich do walki z komunizmem. Twierdzono, że trzeba im pozwolić żyć w nowej rzeczywistości – przypomina dr Podemski.

Zawiodły również szkoły. „Nie byliśmy w stanie zaszczepić w młodych ludziach wiedzy o tym, jak zła w porównaniu z demokracją jest dyktatura", mówi na łamach „Washington Post" Emmanuele Fiano, poseł Partii Demokratycznej.

Swoje robi kryzys uchodźczy, który Włochy odczuły o wiele mocniej niż inne kraje europejskie. Szacuje się, że w ciągu ostatnich czterech lat na Półwysep Apeniński dotarło ponad 600 tys. imigrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu. Większość z nich z powodu fiaska unijnej polityki relokacji pozostaje na Półwyspie Apenińskim. Paliwem dla radykałów jest także chroniczny kryzys ekonomiczny, który najbardziej dotyka młodzież. – Neofaszystowskie ruchy z jednej strony pomagają ludziom radzić sobie z jego skutkami, a z drugiej strony sączą im swoją propagandę – tłumaczy Ruth Dureghello, przewodnicząca żydowskiej społeczności Rzymu. Jak pisze „The Economist", 40 proc. Włochów poniżej 35. roku życia pozostaje bez pracy. Dzieci nie żyją już lepiej od rodziców i nie zanosi się na to, by ich sytuacja miała się poprawić. To rodzi frustrację i niechęć do politycznego establishmentu.

Na skuteczną walkę ze skrajnymi ugrupowaniami w najbliższej przyszłości nie ma raczej widoków. Centrolewicowy rząd dogorywa, a polityczna koniunktura sprzyja koalicji Berlusconiego, która liczy na głosy neofaszystowskich środowisk. Niezależnie od tego, kto już niedługo stworzy rząd, musi pamiętać, że igranie z ekstremistami zawsze źle się kończy. Mussolini może przecież wrócić w każdej chwili.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Prawie 2 tys. członków i sympatyków ultraprawicowych ugrupowań przemierza w ciszy ulice Mediolanu, w marszu poświęconym pamięci Sergio Ramellego. Ten 18-letni członek postfaszystowskiej młodzieżówki ponad 40 lat temu został śmiertelnie pobity przez zwolenników skrajnej lewicy. Pochód powoli dochodzi do kościoła św. Nereusza i Achillesa w północnej części miasta. W pobliżu świątyni ustawiono scenę, na której odbędzie się koncert ku czci Ramellego i innych działaczy, którzy w latach 70. zginęli w podobnych jak on okolicznościach. Przed estradą na baczność stoi poczet sztandarowy z włoskimi flagami.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów
Plus Minus
Jan Maciejewski: Granica milczenia