Rok temu w niespodziewanym nocnym przemówieniu premier Indii Narendra Modi zapowiedział natychmiastowe wycofanie z obiegu banknotów o najpopularniejszych nominałach 500 i 1000 rupii. Z rynku zniknęło 86 proc. gotówki.
Szef rządu zapewnił, że pozwoli to usunąć z rynku fałszywe banknoty, zmusi bogatych do płacenia podatków, ale też pozwoli zmienić gospodarkę Indii w „bezgotówkową i elektroniczną”. Po roku w obiegu jest 90 proc. gotówki sprzed reformy, za to wzrost PKB spowolnił o 3 punkty procentowe.
Nim świt wstał nad indyjskim subkontynentem, pierwszego dnia reformy miała ona już pierwszą ofiarę. Biznesmen ze stanu Uttar Pradesz dostał zawału serca, słuchając premiera. Mimo to cztery miesiące później partia szefa rządu wygrała bez problemu lokalne wybory w tym stanie, najludniejszym w Indiach.
W ciągu kilku tygodni po przemówieniu Modiego w gigantycznych kolejkach do bankomatów zmarło ponad 100 osób. Ale to nie zachwiało jego pozycją polityczną. Obecnie jest najpopularniejszym politykiem kraju. – Indyjska Partia Ludowa pokazała, że dba o biednych i walczy z korupcją bogatych. A to jest bardzo, bardzo efektywna narracja polityczna – sądzi rzecznik rządzącej partii Jayant Sinh.
Obecnie szykuje się on do lokalnych wyborów w stanach Himachal Pradesz i Gudżarat, które najprawdopodobniej również wygra. Zamieni reformę walutową na wpływy polityczne mimo gwałtownej kontrakcji opozycji. – To było najbardziej przebiegłe, nieuczciwe i antyludowe posunięcie, jakie wykonał jakikolwiek rząd w historii – sądzi jeden z przywódców indyjskiej partii komunistycznej Subhasini Ali. W Indiach zamarła jednak działalność lewicowych grup zbrojnych (zarówno maoistowskich, jak i marksistowskich), gdyż trzymały one swe fundusze w gotówce. Tak jak gangi handlarzy ludźmi, którzy do tej pory nie podnieśli się po klęsce, jaką była nagła wymiana pieniędzy.