Kwestia wyjaśnienia okoliczności katastrofy smoleńskiej niemal od początku rozgrywana jest politycznie. Zarówno przez Prawo i Sprawiedliwość, jak i Platformę Obywatelską. Nie inaczej jest teraz, gdy prokuratura chce dokonać ekshumacji wszystkich ofiar, które nie zostały skremowane. Z ust poważnych polityków opozycji, ale i części publicystów daje się słyszeć, że decyzja prokuratorów na dłuższą metę może zaszkodzić obecnemu obozowi władzy, bo działający pod presją śledczy za wszelką cenę będą dążyli do udowodnienia tezy o zamachu, w którą większość Polaków, co pokazują sondaże, nie wierzy.
Jednocześnie mamy do czynienia z przesadnym eksponowaniem sprzeciwu części rodzin oraz wywieraniem nacisku na Kościół, by zajął w tej sprawie jasne stanowisko. Najlepiej, by sprzeciwił się ekshumacjom. Na to nakładają się dążenia innych rodzin, by groby jednak otworzyć, żeby jednoznacznie ustalić, kto właściwie jest w nich pochowany. Sprawa jest zatem niezwykle trudna i delikatna.
Wyjaśnieniem okoliczności katastrofy śledczy zajmują się od 10 kwietnia 2010 roku. Co do tego, że w ciągu tych lat popełniono wiele błędów, nie ma najmniejszych wątpliwości.
Wydaje się, że najpoważniejszym błędem było przyjęcie, że Rosjanie, którzy przeprowadzali sekcje oraz identyfikacje w Moskwie, zrobili to właściwie. Tymczasem nasi śledczy byli wprawdzie w Rosji, ale w żadnych czynnościach nie uczestniczyli. Zwłoki ofiar w kolejnych dniach tragicznego kwietnia przywożone były do Polski i bez otwierania trumien wydawane rodzinom.
Nikt wówczas nie podjął trudnej decyzji, by opóźnić pochówki o kilka dni i przeprowadzić własne badania. Dziś najprawdopodobniej nie byłoby burzliwej debaty. Niewykluczone, że przed sześcioma laty, gdy prokuratorzy działali pod presją czasu, a na łamach gazet pojawiały się pytania, dlaczego identyfikacje trwają tak długo, nikomu po prostu nie przyszło to do głowy.