Plus Minus: Wojska zajęły strategiczne pozycje w Warszawie, a rząd ogłosił stan wyjątkowy. Około godziny 17 Józef Piłsudski spotkał się z prezydentem Stanisławem Wojciechowskim na moście Poniatowskiego. Nikt postronny nie słyszał, o czym rozmawiali. Pierwsze strzały padły o 17.41. Przez trzy dni walk po obu stronach zginęło 215 żołnierzy i 164 cywilów. W przyszłym tygodniu minie równo 90 lat od dokonanego w dniach 12–15 maja 1926 roku przewrotu majowego. Na ile to był zaskakujący obrót spraw, a na ile eskalacja konfliktu politycznego po prostu musiała skończyć się puczem?
Układ sił w Sejmie był patowy, ale przewrót był zaskoczeniem. Co prawda od początku 1926 roku można było mówić o pewnej atmosferze zamachu. W tym kontekście często wskazuje się choćby na wypowiedzi Wincentego Witosa, który prowokował Piłsudskiego, mówiąc, że jeśli ma możliwości, to niech ich użyje... Była też seria wywiadów, w których Marszałek wypowiadał się wręcz rynsztokowym językiem, bardzo agresywnym. To bardzo podgrzewało atmosferę.
Ale to tylko jedna strona medalu. Drugą było powszechne przekonanie, że politycy są na tyle odpowiedzialni, że pewnej granicy nie przekroczą. Takie wypowiedzi znaleźć można i u publicystów socjalistycznych, takich jak Mieczysław Niedziałkowski, i u endeków. Choćby Stanisław Grabski pisał, że Polska nie może sobie pozwolić na wojnę domową, gdyż w naszym położeniu geograficznym, między dwoma silniejszymi mocarstwami, z których każde żywi wrogie zamiary, konflikt wewnętrzny może przerodzić się w agresję zewnętrzną ze strony jednego z sąsiadów albo obu, więc ryzyko, jakie niosłaby ze sobą wojna domowa, byłoby za duże. Grabski pisał wprost, że Piłsudski zdaje sobie z tego sprawę i na pewno nie przeprowadzi zamachu stanu. To przekonanie było wśród elit powszechne.
Jednak 10 maja 1926 roku Józef Piłsudski udzielił „Kurierowi Porannemu" wywiadu, w którym oznajmił, że stanie do walki ze złem, czyli z sejmokracją. Jego intencje musiały być dla władzy jasne, skoro cały nakład gazety został skonfiskowany.
Tylko że to nie był pierwszy taki kryzys i pewnie wcale nie najbardziej spektakularny. Już jesienią 1925 roku grupa oficerów z generałem Gustawem Orliczem-Dreszerem na czele złożyła Piłsudskiemu wizytę w Sulejówku, gdzie ofiarowała mu do dyspozycji – jak to Dreszer ujął w płomiennym przemówieniu – „zaprawione w bojach szable". A jeszcze wcześniej, bo jesienią 1923 roku, był strajk powszechny i kryzys polityczny, który doprowadził do starć wojska ze związanymi z partią socjalistyczną robotnikami. Przy czym w obrębie PPS to piłsudczycy byli grupą, która dążyła do zaostrzenia starcia z podlegającym rządowi wojskiem. To dopiero był spektakularny kryzys...