Skandal wybuchł w najgorszym możliwym momencie: na dwa miesiące przed referendum o pozostaniu Zjednoczonego Królestwa we Wspólnocie. A sondaże i tak już są bardzo niepokojące: według przeprowadzonego na początku kwietnia przez YouGov 39 proc. Brytyjczyków chce pozostania w Unii, 38 proc. jest temu przeciwnych, a 23 proc. nie ma jeszcze zdania. Z kolei przygotowana kilka dni później przez ICM ankieta pokazuje, że 44 proc. chce, aby Wielka Brytania utrzymała członkostwo, a 43 proc. jest temu przeciwnych.
– 23 czerwca wynik rozstrzygnie się 1–2 procentami. To bardzo niepokojąca sytuacja. Jeśli na światło dzienne będą wychodziły kolejne rewelacje o ukrywaniu przez premiera zysków przed fiskusem, zwolennicy Brexitu jeszcze bardziej się umocnią – mówi „Rz" Ian Bond, dyrektor ds. zagranicznych londyńskiego Center for European Reform (CER).
Niestety, podczas weekendu skandal wokół Davida Camerona, przywódcy kampanii na rzecz pozostania kraju w Unii, jeszcze bardziej narastał. Premier, jako pierwszy szef rządu w brytyjskiej historii, opublikował całość swoich rozliczeń podatkowych, od kiedy wprowadził się na Downing Street. Okazuje się, że najpierw otrzymał od ojca 300 tys. funtów, a potem dwukrotnie po 100 tys. funtów od matki. Od tych kwot nie musiał co prawda zapłacić podatków, jednak w tym sęk, że to środki, które pochodzą z funduszu offshore Blairmore Iana Camerona zarejestrowanego za pośrednictwem panamskiego gabinetu adwokackiego Mossack Fonseca. Ojciec premiera zmarł w 2010 r.
Nie koniec na tym. W 2010 r. David Cameron i jego żona Samantha sprzedali swoje udziały w Blairmore, osiągając 19 tys. funtów zysku. Zadeklarowali jednak fiskusowi tylko 9,5 tys. funtów zysku, poniżej limitu 10 tys. funtów, który zwalnia od opłat podatkowych.
Brytyjczyków coraz bardziej oburza także sposób, w jaki premier ujawnia te informacje: stopniowo, pod rosnącą presją opinii publicznej, a nie z własnej inicjatywy. I na razie nie chce pokazać rachunków z okresu, zanim stanął na czele rządu.