Amnesty była jakoś tam lewicowa, ale przymykała na nas oczy. Po pewnym czasie założyliśmy wschodnioeuropejską grupę koordynacyjną, do której chciałam dołączyć Kubę, uważając, że ważniejsze są ustroje polityczne niż granice geograficzne. Centrala nie tylko nie dała nam Kuby, ale też stwierdziła, że nie mogę takiej grupy zakładać, bo sama pochodzę z tego rejonu. Wyjaśniło się, że chodzi o miejsce urodzenia, a nie miejsce odsiadywania kary, więc jako urodzona w kapitalistycznej Europie grupę zdołałam jednak założyć.
Czytaj także:
Niedługo potem centrala w Londynie mianowała na stanowisko szefa działu dochodzeń całej AI dziekana wydziału prawa na uniwersytecie w Tasmanii, autora wielu książek, Dereka Roebucka. Bardzo sympatyczny, przystojny, miał w oczach moich i moich przyjaciół jedną tylko wadę: był aktywnym członkiem partii komunistycznej. Gdy podniosła się wokół tego (niewielka) wrzawa, Roebuck wielkodusznie zaproponował, że może wystąpić z partii. Na nic zdały się nasze listy tłumaczące, dlaczego komunista nie jest najlepszym człowiekiem na tym stanowisku. Roebuck został, a ja demonstracyjnie odeszłam. Może rok później zadzwonił do mnie znajomy z Londynu. – Możesz wracać do Amnesty – powiedział – Roebucka już nie ma, został wyrzucony. – Szpiegował? – spytałam. – Nie, jeszcze gorzej, spał z żoną swojego kolegi.
Przyznaję, że ogromnie mi zawsze przeszkadza zarówno mianowanie kogoś na jakieś stanowisko bez uzasadnionego powodu, jak i zwalnianie kogoś nie za to, co jest jego głównym przewinieniem. Ten zwyczaj, przeniesiony ze Związku Sowieckiego, zaczął się w Polsce po 1945 roku. Najpierw był bardzo widoczny i przeszkadzał, potem większość ludzi się do tego przyzwyczaiła, niektórzy to polubili, a potem stał się częścią życia i nie uległ likwidacji po 1989 roku. Czasami mam nawet wrażenie, że jeszcze się nasilił.
Demokracja, antykomunizm, pluralizm oparte są, muszą się opierać na konkursach, na wyborach najlepszych ludzi na dane stanowisko. Strach przed konkursami, obawy, że przyjdzie ktoś obcy, „nie nasz" i zostanie dyrektorem „naszej" placówki, jest chorobą polityków, nawet tych, a może zwłaszcza tych, którzy głoszą, że są przeciwko nepotyzmowi, kumoterstwu czy świeckiej symonii. To, że tak postępowała „Solidarność", SDKPiL (czy jaki tam mają teraz skrót) czy PO, nie jest żadnym usprawiedliwieniem dla PiS.
Ręce opadają, kiedy czytam artykuł na stronie wPolityce.pl, którego autor Ryszard Makowski jest określony jako satyryk, choć artykuł wygląda na poważny. Autor stawia kilka tez: przede wszystkim, że Polskę ośmiesza spotkanie Mateusza Kijowskiego z amerykańskimi senatorami, którzy nie wiedzą o kłopotach alimentacyjnych szefa KOD, oraz że ambasador RP w Waszyngtonie Ryszard Schnepf powinien być odwołany, bo nie zorganizował spotkania prezydenta Andrzeja Dudy z prezydentem Barackiem Obamą, czego „wymaga prestiż Polski".