Tunezja z kulą u nogi

Prymus rewolucji arabskich się nie poddaje. Ale dżihadyści zastawiają pułapki, które odstraszają Europejczyków.

Aktualizacja: 13.03.2016 09:15 Publikacja: 11.03.2016 01:39

Dom podzielony, dom ostrzelany.. Mieszkaniec Ben Kerdan w dwa dni po rozprawie armii z dżihadystami

Dom podzielony, dom ostrzelany.. Mieszkaniec Ben Kerdan w dwa dni po rozprawie armii z dżihadystami

Foto: AFP

Tunezja to najbliższy wzorcom zachodnim kraj arabski. Ale z tej wyspy demokracji wywodzi się ponad 5,5 tysiąca zagranicznych bojowników, najemników zasilających szeregi dżihadystycznych oddziałów w Syrii i kilku innych krajach. Żadne inne państwo muzułmańskie nie może się z Tunezją pod tym względem równać. I w tej ponurej konkurencji jest wyjątkowa.

Czytaj także:

Dane o tym eksporcie dżihadystów pochodzą z raportu ekspertów sporządzonego dla ONZ, jego główne tezy ujrzały światło dzienne w lecie zeszłego roku. Zespołem, który przygotował raport, kieruje Polka Elżbieta Karska, prof. prawa międzynarodowego z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

Nie tylko z biednych rodzin

Rozmawialiśmy w Tunezji z urzędnikami rządowymi, rodzinami bojowników, a także z kilkunastoma osadzonymi w więzieniu. I nie da się wyciągnąć wniosku, że dżihadystom udaje się za granicę werbować tylko młodych ludzi z rodzin, które nie mają co do garnka włożyć. Nie ma prostej zależności, indoktrynacji nie ulegają jedynie ci z marginesu społecznego. Spotkaliśmy się z przypadkami zwerbowanych dzieci biznesmenów, jedno nawet bardzo bogatego przedsiębiorcy. Na pewno nie cierpiały z braku środków do życia. Wydawało się, że bardziej decydowała chęć doznań, przygody – mówi mi prof. Karska.

Były też przypadki motywacji czysto finansowej. – Młodemu informatykowi obiecano, że dostanie dom, będzie mógł założyć rodzinę i będzie zarabiał 10 tys. dolarów miesięcznie. Państwo Islamskie potrzebuje fachowców w każdej dziedzinie, nie tylko do walki z bronią w ręku, ale także takich, którzy będą budowali państwo. Za zwerbowanie jednej osoby pośrednicy dostają od 2 tys. do 10 tys. dolarów – dodaje polska prawniczka pracująca dla ONZ.

Od rodzin zwerbowanych zespół ekspertów słyszał, że indoktrynacją na rzecz Daeszu trudnili się i duchowni w meczetach (wiele z nich władze zamknęły), i nauczyciel w prowincjonalnej szkole.

Wśród motywów jest też poczucie zagubienia i nicości po rewolucji z przełomu 2010 i 2011 roku, która nie przyniosła oczekiwanego dobrobytu. – To efekt zawiedzionych nadziei, młodzi szukają sensu życia i łatwo wierzą w idealne Państwo Islamskie – mówi prof. Elżbieta Karska.

Zespół ekspertów ONZ zajmował się najemnikami, którzy z Tunezji wyruszyli na Bliski Wschód, ale było to w połowie 2015 roku. Od tego czasu sporo się zmieniło. – Oni wrócili do Afryki Północnej – mówi mi Ahmed Abderrauf Unajes, emerytowany dyplomata, który po rewolucji 2011 roku był krótko ministrem spraw zagranicznych Tunezji.

Powodem była rozpoczęta 30 września rosyjska operacja militarna w Syrii po stronie Baszara Asada. Wtedy, jak uważa Unajes, przywódcy tzw. Państwa Islamskiego podjęli decyzję o wycofaniu z Syrii bojowników pochodzących z Maghrebu, w znacznej większości Tunezyjczyków.

– W sumie około 5 tysięcy ludzi. Poprzez Turcję dotarli w listopadzie i grudniu do Syrty w środkowej Libii (Daesz panuje tam na dwustukilometrowym odcinku wybrzeża Morza Śródziemnego – red.). A stamtąd część przeniosła się do Sabraty, w okolice tunezyjskiej granicy. Ich celem jest utworzenie drugiego obok Syrii i Iraku ważnego frontu w wojnie prowadzonej przez Daesz – opowiada Unajes.

Kilka dni temu dżihadyści przeprowadzili pierwszy atak na koszary wojskowe w Tunezji. W Ben Kerdan, ostatnim miasteczku przed granicą z Libią, rozegrała się bitwa, w której zginęło kilkadziesiąt osób.

Zdaniem miejscowego dziennikarza Jusefa Szerifa była to próba utworzenia pierwszego na terenie Tunezji wilajatu (prowincji) tzw. Państwa Islamskiego (Daeszu). Tym bardziej uzasadniona, że w połowie lutego amerykańskie lotnictwo zniszczyło bazę szkoleniową dżihadystów 100 km po drugiej strony libijskiej granicy w okolicy wspomnianej Sabraty. To tam tunezyjscy dowódcy Daeszu szykowali ubiegłoroczne zamachy na zagranicznych turystów. Rocznica jednego z nich, w Muzeum Narodowym Bardo w Tunisie, przypada 18 marca.

Tunezja jest niewątpliwie prymusem i to jest określenie pozytywne. Gorzej z rewolucjami arabskimi, zwanymi niegdyś arabską wiosną. Bunt, który ponad pięć lat temu wstrząsnął Afryką Północną i Bliskim Wschodem, a zaczął się właśnie w Tunezji, już tak dobrze się nie kojarzy. Przynajmniej w odniesieniu do innych zrewoltowanych krajów – z Libią, Syrią i Jemenem na czele, gdzie toczą się wojny i rodzą coraz wymyślniejsze formy terroru.

Tunezja jest jedynym przykładem pozytywnego rozwoju wydarzeń wywołanych rewolucją. Po obaleniu dyktatora Zina al-Abidina Ben Alego udało się tu, mimo wielkich trudności, przeprowadzić sporo politycznych reform, przede wszystkim zaś utworzyć zupełnie unikalny rząd, w którym obok siebie zasiadają przedstawiciele dawnego reżimu (ci bez krwi na rękach i z drugiego szeregu), lewicowcy, liberałowie oraz islamiści.

Najbardziej niezwykła jest obecność we władzach tych ostatnich. Dla odróżnienia od wzbudzających na Zachodzie złe skojarzenia fundamentalistów Nahda, która współtworzy rząd, zwana jest umiarkowaną partią islamistyczną. Ale korzenie ma takie same jak egipskie Bractwo Muzułmańskie, którego tysiące liderów siedzą w więzieniach, i nikomu to specjalnie nie przeszkadza: nikt z możnych Zachodu się za nimi nie wstawia. Szczerze mówiąc – nie jest pewne, czy umiarkowanie nie jest tylko maską, którą nałożyli na jakiś czas politycy Nahdy.

Kwartet noblistów

Zamachy planowane dotychczas w sąsiedniej Libii to największe zagrożenie dla Tunezji. Odstraszają turystów i tworzą na Zachodzie wrażenie, że prymus tylko z pozoru różni się od innych krajów, przez które przeszły rewolucje arabskie.

Władze w Tunisie robią wszystko, by wrażenie nie przerodziło się w rzeczywistość, a pomóc im w tym ma Pokojowa Nagroda Nobla, którą w grudniu dostały cztery tunezyjskie organizacje za to, że wynegocjowały utworzenie unikalnego rządu i uratowały demokrację.

Wraz z grupą polskich dziennikarzy poznaję trzy z tych czterech nagrodzonych organizacji (utworzyły Tunezyjski Kwartet na rzecz Dialogu Narodowego). Siedziby sporo o nich mówią.

Centrala związków zawodowych UGTT i Liga Obrony Praw Człowieka mieszczą się w samym centrum, pierwsza w samodzielnej, ale niewielkiej kamienicy, druga w mieszkaniu na drugim piętrze domu z zepsutą windą. Inny świat to związek pracodawców UTICA – siedmiokondygnacyjny gmach ze szkła i stali, nie w zatłoczonej dzielnicy, ale i niedaleko od centrum. Nie poznaję czwartej z Kwartetu – Rady Adwokatów.

Skromny wygląd siedziby UGTT nie odpowiada randze organizacji. W żadnym kraju arabskim nie ma tak silnych związków zawodowych jak w Tunezji. UGTT jest mocno lewicowa, jej działacze identyfikują się z politykami wielu malutkich tunezyjskich partyjek, od trockistowskich począwszy, oraz dopatrują się spisków CIA w różnych regionach świata.

Na ścianie w gabinecie liderów organizacji wiszą portrety czterech związkowców z XX wieku, w tym ojca ruchu obrońców klasy pracującej Mohameda Alego el-Hammiego, który przesiąkał ideami marksistowskimi w Berlinie w czasach Róży Luksemburg.

W epoce Ben Alego UGTT nie była organizacją dysydentów, lecz elementem systemu, ale część lewicowych polityków siedziała w więzieniach. Po rewolucji, która w styczniu 2011 roku przegnała dyktatora z kraju, mogło się wydawać, że nadeszły dobre czasy dla lewicy, bunt odbywał się przecież pod hasłami sprawiedliwości społecznej, dostępu do rynku pracy i godności.

– Arabska wiosna szybko okazała się jednak poważną zimą, z mocnymi wiatrami, pożarami, destrukcją. Po rewolucji zrobiło się bardzo niespokojnie – przypomina pierwsze dwa lata po obaleniu dyktatora sekretarz generalny UGTT Husin Abbasi, drobny, szczupły 68-latek z króciutkimi siwymi włosami.

W pierwszych miesiącach po obaleniu dyktatora głowę podnosili jak w wielu innych krajach arabskich islamscy radykałowie. Skrajni duchowni nawoływali w meczetach do ataków na działaczy i polityków, których identyfikowali z zachodnią zarazą, liberalizmem, prawami kobiet. Wstrząsem były zabójstwa dwóch szefów niewielkich lewicowych partii Szokriego Belaida i Mohameda Brahmiego, do których doszło w odstępie paru miesięcy w 2013 roku. Do dziś do końca ich nie wyjaśniono, między innymi dlatego, że część podejrzanych nie dożyła przesłuchania, zostali zabici przez policję.

– Ale większość Tunezyjczyków uważa, że odpowiedzialność spoczywa na islamistach, w tym i na Nahdzie, która przez pewien czas rządziła – mówi były szef MSZ Ahmed Abderrauf Unajes.

Jego zdaniem Nahda w pierwszych dwóch latach po rewolucji była też głównym inicjatorem wysyłania młodych Tunezyjczyków do Syrii, bo za swoją uważała wojnę z Baszarem Asadem. Potem, gdy przystąpiła do rządu koalicyjnego, oficjalnie zmieniła zdanie na temat dżihadyzmu.

– Ale sytuacja nie jest jasna. Przywódca partii Raszid Ganuszi i jej rzecznik potępiają zamachy terrorystyczne i przelewanie muzułmańskiej krwi. Nie wierzę jednak, że to ostateczna doktryna Nahdy. Na razie jej liderzy wyciągnęli wniosek, że poprzez przemoc nie uzyskają poparcia tunezyjskiego społeczeństwa. Jak odzyskają pełnię władzy, to mogą zmienić zdanie – uważa Unajes.

Zabójstwa polityczne z 2013 i przeprowadzony pod koniec tamtego roku atak na siedzibę UGTT w stolicy uświadomiły liderom związkowym, jak mówi najważniejszy z nich Husin Abbasi, że trzeba szukać porozumienia z innymi organizacjami społecznymi, po to by ratować demokrację w Tunezji. I tak zrodził się Kwartet, a dzięki niemu ponadpartyjny, wielobarwny rząd.

Pięć lat po rewolucji w kraju omal nie wybuchła jednak następna. Na prowincji, w tym samym regionie co w ostatnim miesiącu władzy Ben Alego, znowu narodził się bunt, pod tymi samymi hasłami. Bo demokratyczny rząd nie poradził sobie z bezrobociem, zwłaszcza wśród młodych absolwentów.

– Żadna rewolucja nie osiągnęła szybko swoich celów. Są siły kontrrewolucyjne, które chciałyby odwrócić bieg historii. Są i żądania młodzieży lepszego jutra. Ale to wszystko nam nie przeszkodzi, nie cofnie nas do czasów dyktatury. Tworzymy drugą republikę (pierwszą stworzył po uzyskaniu w latach 50. XX wieku niepodległości od Francji prezydent Habib Burgiba – red.) – podkreśla sekretarz generalny UGTT. I z optymizmem dodaje, że wszystkie wewnętrzne problemy Tunezyjczycy przezwyciężą.

– Prawdziwe zagrożenie jest zewnętrzne, regionalne, międzynarodowe – terroryzm. Żadne państwo arabskie samodzielnie nie poradzi sobie z zagrożeniem terrorystycznym, tym bardziej tak małe jak Tunezja. Potrzebujemy pomocy, ale Zachód poza słowami otuchy żadnej nam nie udzielił – skarży się Husin Abbasi.

I jak kilku innych tunezyjskich rozmówców zarzuca Zachodowi podwójne standardy: – Niektóre państwa odradzają swoim obywatelom przyjazdy do naszego kraju lub nawet ich zakazują. A przecież wobec Francji, gdzie w ubiegłym roku były zamachy terrorystyczne z większą liczbą ofiar śmiertelnych niż te w Tunezji, tego nie czynią.

– Zachód powinien nam pomóc w wychowaniu tego dziecka, jakim jest demokracja – apeluje Slim Ghorbel, jeden z szefów Związku Przemysłu, Handlu i Rzemiosła (UTICA), także nagrodzonej pokojowym Noblem organizacji. Ta pomoc powinna się przejawiać w inwestycjach, tworzeniu miejsc pracy.

Tunezja przeszła po rewolucji pozytywne przemiany polityczne, ale gospodarczo jest w gorszej sytuacji niż za dyktatora. Wyższe jest bezrobocie, większa szara strefa i czarny rynek.

Przemiany zaszły i w obu organizacjach. I centrala związków zawodowych UGTT, i związek pracodawców UTICA, jak przyznaje Slim Ghorbel, odgrywały służalczą rolę wobec dyktatora.

UTICA w ostatniej chwili przyłączyła się do rewolucji – przypominam Ghorbelowi, że kilka dni przed upadkiem Ben Alego próbowała jeszcze ratować dyktatora, obiecując zrewoltowanej młodzieży setki atrakcyjnych miejsc pracy. Uważa, że to niesprawiedliwa ocena. – W najtrudniejszych dniach stycznia 2011 roku nasi przedsiębiorcy nie przerwali dostaw elektryczności, gazu, wody. Cóż, faktycznie szefem UTICA był powinowaty Ben Alego, ale szybko przeszliśmy wewnętrzną rewolucję, dobrowolnie zmieniliśmy zarząd – dodaje.

I zachwala siłę społeczeństwa obywatelskiego, która objawiła się w działaniach Kwartetu.

Służalczej roli wobec dyktatury na pewno nie odgrywała natomiast Liga Obrony Praw Człowieka, trzecia z nagrodzonych pokojowym Noblem organizacji. – Nasza siedziba była zamykana, dochodziło do przeszukań i przesłuchań. Trzeba pamiętać, że tortury były częścią naszej kultury politycznej – mówi Abdessatar Ben Musa, przewodniczący Ligi Obrony Praw Człowieka.

Liga wbrew nazwie nie koncentruje się teraz na obronie praw człowieka, bo sytuacja w tej kwestii bardzo się poprawiła, ale na reformie prawa, w tym dotyczącego dziennikarzy. Nowa konstytucja gwarantuje bowiem wolność słowa, ale w kodeksie są nadal paragrafy przewidujące karanie reporterów.

Kontrola w Ministerstwie Turystyki

Przed Bardo, najważniejszym muzeum w kraju z atrakcyjnymi starożytnymi mozaikami i płaskorzeźbami, stoi teraz jeden autokar, który przywiózł garstkę turystów zagranicznych. Na wielkim parkingu jest jeszcze kilka samochodów osobowych, którymi przyjechali na zwiedzanie miejscowi.

18 marca zeszłego roku autokary przywiozły pod muzeum ponad 200 zagranicznych turystów. Przez trzy godziny dwóch terrorystów zdążyło zabić 21 obcokrajowców i porucznika tunezyjskiej policji: tablica z ich nazwiskami wisi przy wejściu do placówki.

Nikt ich nie zatrzymywał, ochrona była na przerwie obiadowej. Najpierw strzelali na parkingu, a potem metodycznie przeczesywali sale i mordowali kolejnych turystów. Wśród zabitych było trzech Polaków.

Oglądam fragmenty sarkofagu z IV wieku z kościoła w Kartaginie oraz jedyny zachowany wizerunek rzymskiego poety Wergiliusza i cały czas się zastanawiam, jak można się tutaj było ukryć przed terrorystami uzbrojonymi w kałasznikowy i granaty ręczne. Sala za salą, puste, tylko eksponaty wiszą na ścianach, nie ma potencjalnych kryjówek. Turyści musieli się tu rok temu czuć jak w pułapce. Gdyby wiedzieli, że dwaj terroryści przemierzający sale muzeum nie mają wspólników czekających przed budynkiem, to pewnie uciekaliby szybciej do wyjścia albo skakali przez okna. Ale nie wiedzieli. My też do dziś nie wiemy, czy w zamachu na pewno nie uczestniczyło więcej terrorystów. Kilka dni po ataku na Bardo prezydent Beżi Kaid Essebsi mówił, że „na pewno było trzech". Trzeci pozostaje jednak bezimienną legendą.

Przez jedno z okien na pierwszym piętrze, ze śladem po kuli, obserwuję strażników, którzy teraz pilnują muzeum. Sprawdzają samochody, wsuwając lustra na kiju pod podwozie, ale do bagażników raczej nie zaglądają. Na głównych ulicach, przy ministerstwach, urzędach, ambasadach widać patrole, na głównej stołecznej alei Habiba Burgiby – nawet piękne policjantki. Gdzieniegdzie druty kolczaste i betonowe przegrody. Posterunki policji są i przy eleganckich hotelach na przedmieściach Tunisu.

– Dbamy o bezpieczeństwo, zaostrzyliśmy kontrole – zapewnia minister turystyki Salma Ellumi Rekik. Podkreśla, że w jej resorcie dokładnie sprawdzono wszystkich pracowników, czy nie mają powiązań z islamskimi radykałami.

Władze niewiele więcej mogą zrobić, by powstrzymać upadek turystyki, który wytwarzał 7 proc. PKB, a wraz z powiązanymi z nim sektorami nawet 14 proc. W zeszłym roku do Tunezji przyjechało o ponad połowę mniej turystów z Europy niż w 2014 roku, w porównaniu z ostatnim sezonem w czasach dyktatury ta różnica jest jeszcze większa. 150 z 500 hoteli zamknięto.

Każda informacja o zamachach dżihadystów jeszcze pogarsza sytuację. Terror to kula u nogi arabskiego prymusa.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Tunezja to najbliższy wzorcom zachodnim kraj arabski. Ale z tej wyspy demokracji wywodzi się ponad 5,5 tysiąca zagranicznych bojowników, najemników zasilających szeregi dżihadystycznych oddziałów w Syrii i kilku innych krajach. Żadne inne państwo muzułmańskie nie może się z Tunezją pod tym względem równać. I w tej ponurej konkurencji jest wyjątkowa.

Czytaj także:

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków