List szefa polskiej dyplomacji do sekretarza generalnego Rady Europy (Komisja jest jej ciałem doradczym) nie przyniósł rezultatu. Nie dlatego, że był zbyt uprzejmy. Nie, w świecie dyplomaci cierpki list z ostrymi zarzutami nie jest standardem. Łatwo się domyślić, że pisany był na użytek wewnętrzny, więc na zewnątrz nie mógł przynieść efektów.

Zgodnie z przysłowiem, gdy kilka osób mówi ci, że jesteś pijany, połóż się do łóżka. Jeśli zatem kolejni nasi partnerzy – na przykład Amerykanie – wyrażają zaniepokojenie sytuacją w Polsce, rządzący muszą zrozumieć, że dzieje się u nas coś niepokojącego. Chyba że ktoś serio wierzy, iż Polska ma wyłącznie wrogów, którzy sprzysięgli się przeciwko naszemu krajowi.

To prawda, wielu wyborców PiS domaga się od rządu, by Polska „wstała z kolan". Rzecz w tym, że na razie nie przyniosło to naszemu krajowi żadnych korzyści. Zamiast pisać kolejne aroganckie listy, rząd i MSZ powinny się więc raczej zastanowić, jak działać skutecznie. Będą bowiem rozliczane z tego, jakie realne interesy uda im się załatwić, a nie z tego, jakie gesty wykonają, ani z tego, czy zadowolony z nich będzie prezes PiS lub radykalnie nastawieni wyborcy.