Z ekranu służbowego komputera uśmiecha się do mnie dziewczyna bliska fizycznego ideału. Na ramiona spływają jej pasma ognistorudych włosów, a biała, mocno wydekoltowana bluzka oraz rozpięty czarny sweterek pięknie podkreślają jej obfity biust. To Orihime Inoue, jedna z bohaterek popularnego anime (japońskiego serialu animowanego) „Bleach". – Nie dziwię się, że ją lubisz. W Japonii uwielbiają ją zarówno chłopcy, jak i dziewczęta. Jak pojawia się na ekranie telewizora w krótkiej spódniczce, to wiele osób instynktownie próbuje jej pod tę spódniczkę zajrzeć – powiedziała mi Yuki, moja znajoma z Kyoto.
Na tapecie na moim redakcyjnym komputerze Orihime jest ukazana co prawda od pasa w górę, ale już to wystarczy, by cieszyć moje oczy. Jest dla mnie miłym obrazkiem, którego widok pomaga się odprężyć. Aż tyle i tylko tyle.
Dla zaskakująco wielu ludzi z Japonii i świata Zachodu takie „dwuwymiarowe dziewczyny" są jednak czymś więcej: traktowanym ironicznie lub śmiertelnie poważnie substytutem drugiej połówki, obiektem westchnień i fantazji. Być może są one wyrazem tęsknoty za zaawansowanymi seksrobotami, które w przyszłości sprawią, że kobiety mocno stracą na znaczeniu.
Te „dziewczyny 2D" zyskały nazwę „waifu", co jest zniekształconym z japońska angielskim słowem „wife", czyli „żona". Ich męskie wersje nazywane są „hasubando" (od „husband", czyli „mąż"). Być może są tylko dziwacznym fenomenem, który szybko minie, jak moda na muzykę disco, być może jednak w przyszłości będą uznawane za etap w ewolucji gatunku ludzkiego – przejściu do tzw. transhumanizmu, czyli świata, w którym zatrze się granica między człowiekiem a maszyną.
Randka z gadżetem