Kłódka na grobie Dantego

Kto naprawdę czyta dziś autora, który stał się wzorem i symbolem poety wygnańca?

Aktualizacja: 04.10.2015 22:57 Publikacja: 02.10.2015 02:18

Słynna średniowieczna kłódka u wejścia do grobu poety. Szpilka do włosów nie wystarczy

Słynna średniowieczna kłódka u wejścia do grobu poety. Szpilka do włosów nie wystarczy

Foto: AFP

W Rawennie odwiedzam grób Dantego. Byron w czasie swojej podróży do świętych miejsc kultury nie omieszkał podumać w małej klasycystycznej świątyńce, do której przeniesiono ciało w 1780 roku z sąsiedniej bazyliki św. Franciszka. W swoich zapiskach wspomniał, że Alighieri brał udział w bitwach, posłował, a nawet sprawował najwyższe urzędy republiki – za co rodzinne miasto zapłaciło mu dozgonnym wygnaniem. Skazano go także na śmierć przez spalenie na stosie. Za karę Florencja nie odzyskała ciała zmarłego i musi zadowolić się wieczną hańbą oraz licznie wybijanymi medalami na cześć genialnego syna. Raz do roku, w połowie września, miasto przysyła też toskańską oliwę do wotywnej lampy.

Patrzę na państwowe wstęgi i wieniec, na marmurową płaskorzeźbę Pietro Lombardo przedstawiającą poetę przy pulpicie (pisało się wtedy na stojąco). Dziwnie pusto. A dookoła łańcuchy spięte potężnymi kłódkami okalają kaplicę. Nikt nie opisał tej atmosfery lepiej niż Różewicz w wierszu „Grób Dantego w Rawennie":

Dante

Tu nic nie ma

Przecież tu pusto

Wycieczka zielone okulary

czerwone oczy niebieskie wargi

pomarańczowe włosy

głowy na miękko

w głowach piękno

Chodźmy dalej

Proszę kolejno

Tam nic nie ma

Zaglądają przez dziurkę

Dantis poetae sepulcrum

Inwalida bez nogi

który siedzi w kąciku

mówi zawstydzony

To wszystko

tu nic więcej nie ma

Stalowe łańcuchy

Spiżowy wieniec

Virtuti et Honori

zamknięty na kłódkę

w kapliczce

jest Dante

jest pusto

nic

nie ma.

A ja nawet wycieczki nie widzę! Tym lepiej, bo cicho. Rozumiem smutek tułactwa. Tylko emigranci wiedzą, jak głęboko w serce wżera się tęsknota. Nie mogę mu jedynie wybaczyć miłości do cesarstwa – rzymskiego i „świętego". Syn republiki marzy o monarchii! To nie upadek, to hańba.

Co innego wodzowie, królowie, politycy – ci muszą. Z tego żyją. Cesarstwo jeszcze nie zdążyło na dobre runąć, a już legion ambitnych rzeźników próbował je wskrzesić: najpierw Karol Wielki, potem niemieccy królowie, łasi na koronę Świętego Cesarstwa Narodu Niemieckiego, a nawet niespodziewany francuski konkurent – Napoleon. Każdy chciał zjednoczenia Europy. Pod swoim berłem, oczywiście. Tradycję wschodniego cesarstwa z lubością kontynuowali władcy Trzeciego Rzymu aż po czerwony carat i putinowszczyznę. Starożytna idea polityczna była tak silna, że ostatni cesarze zniknęli z naszego kontynentu dopiero niecałe 100 lat temu, w pożodze rewolucji.

Dzisiejsza wersja zjednoczenia Europy jako ojczyzny ojczyzn, a więc bardziej grecka niż rzymska, musi twardo walczyć z naturalną skłonnością do hegemonii silniejszych państw. Jak się ktoś wychował na starożytnych, to powinien wiedzieć, że „wolność dla wielu" jest istotą Europy, co jako pierwsi odkryli Grecy, a Rzymianie praktykowali przez lat 400. A nieograniczona „wolność dla jednego", czyli samodzierżawie, jest pomysłem przywleczonym z Azji, kiedy Rzym podbił Wschód, a sam został przez Orient podbity.

Pomysł Dantego, że monarchia ma być dwugłowa jak ruski orzeł i że chrześcijański świat będzie miał dwóch równorzędnych władców – papieża i cesarza – jest po prostu nieobliczalnie naiwny. Bardziej zbrodniczą koncepcją jest już tylko bizantyjska idea zwierzchności cesarza nad Kościołem. Tak perorowałem w Rawennie w cieniu pinii obok kościoła Franciszkanów. Czyniłem to po cichu, konspiracyjnie, aby się nie zdradzić ze swymi poglądami rodem z ciemnogrodu. Tu, wśród innych sarkofagów, leżał poeta, zanim nie zbudowali mu osobnej kapliczki z marmurową płaskorzeźbą. I co mu z tych marmurów? U braci mniejszych było mu dobrze w ceglastoszarym klasztorze z wczesnochrześcijańską świątynią i akwarium. Tak. Pod prezbiterium leży krypta zalana wodą, a w niej pomarańczowe rybki. Moja znajoma, która zna nazw roślin i zwierząt, powiada, że to pielęgnice papuzie.

Nie cały przeżyję?

Dante jako poeta ma mniej szczęścia niż Petrarka i żaden pomnik nic tu nie zmieni. Obaj żyli wśród złudzeń. Piewca wdzięków Laury uważał, że pozostanie w pamięci ludzkiej na wieki wieków jako autor uczonych wierszy, zwłaszcza – pisanej wyszukaną łaciną – epopei „Africa" (o pokonaniu przez Scypiona Afrykańskiego znienawidzonej Kartaginy i podboju północnych wybrzeży kontynentu). Dzieło życia, zakrojone na miarę Wergiliuszowej „Eneidy", znają obecnie nieliczni specjaliści. Informacja, że jego canzones, drugorzędne wiersze pisane w języku gminu, będą wyłącznym źródłem jego sławy, napełniłaby wielkiego liryka smutkiem. Czułby się zażenowany. I spostponowany jako uczony.

Dante poniósł jeszcze większą klęskę. Został „narodowym poetą" czczonym z powodu swego głównego dzieła, ale „Boska komedia" jest dla dzisiejszego czytelnika martwa, bo przysypana historycznymi objaśnieniami jak hałdą węgla. Nie chodzi tylko o natłok postaci dla nas zupełnie bez znaczenia, które Dante umieścił – wedle zasług – w piekle, czyśćcu lub raju. Ale jak się obyć bez przypisów, skoro poeta zawarł w dziele całą erudycję średniowiecznego intelektualisty obytego z pismami starożytnych?

Nie wystarczy pobieżna znajomość scholastyki, Arystotelesa i Platona, mitologii Greków i Rzymian, literatury starożytnych oraz legend średniowiecza. Poeta włożył w swe dzieło także ówczesną wiedzę na temat astrologii, geografii i przyrodoznawstwa. Za tę erudycję wielbiono go bardziej niż za liryczne wybuchy i gruboskórne inwektywy. (Ach, jak on umiał wyzywać wrogów! Lis, Pochanke i Olejnik powinni się od niego uczyć szczucia). Poeta doctus. Jaki dzisiejszy czytelnik to wytrzyma? Tylko filolog zajmujący się epoką. Zwłaszcza jeśli cieszy go symetria budowy dzieła, mnożenie przez trzy i inne kunsztowności.

Dzieło dorzyna realizm historyczny. Nie można wymagać od czytelnika przyszłości, by przejmował się... aferą hazardową i z wypiekami na twarzy czytał o rozmowie Rycha, Zbycha i Zdzicha na cmentarzu pod Wrocławiem. Kogo za lat 20 zainteresuje informacja, że syn premiera pracował dla AmberGold i jak się ów premier nazywał? Nawet jeśli piąty klasyk marksizmu dodałby uwagi na temat historiozofii transformacji z dodatkiem przepisu na produkcję ludzi honoru – nic nie ożywi fabuły, nie podniesie ciśnienia, nie wzbudzi radości czy gniewu późnych wnuków. „Kolej na Ewę" zniknie za trzy miesiące. Dzisiaj część czytelników moich słów oburzy się na wybór przykładów, a inni się zaśmieją – zależnie od politycznych emocji. Ale za 50 lat kto będzie znał nazwisko ministra, co kazał podpalić budkę pod ruską ambasadą? A za 500?

Kto wspomni marnych ludzi w czasie marnym? Aktualność dzieła, siła politycznego pamfletu – tak ważna dla współczesnych Dantego – jest dzisiaj balastem nie mniejszym niż uczone wstawki zaprzeszłej nauki. Cóż mnie obchodzi, jakiego papieża Dante umieścił w piekle? Przecież już niebawem ludzie zapomną, że Zaremba i Warzecha pokłócili się ze Zdortem czy papież Franciszek powinien przepraszać za Terlikowskiego oraz czy można krytykować świętego Jana Pawła (tu chętnie wtrąciłbym kilka akapitów, dlaczego cesarz i papież chcieli wyrżnąć waldensów, ale nie ma miejsca).

Patrzę na wielką kłódkę. Do wyjazdu przygotowałem się jak student do ważnego egzaminu, i nic. „Boska komedia" jest dla mnie martwa. I nie muszę czytać Dantego w młodopolskim tłumaczeniu Porębowicza, by poczuć znużenie. Język kolejnej tłumaczki, Agnieszki Kuciak, jest dzisiejszy i lekki, ale i jej wysiłek nie zniweluje nieważnej dziś erudycji, tak oszałamiającej współczesnych. Z trudem można wyłowić niezwykłej urody liryczne fragmenty. Więc jak to jest z tym „non omnis moriar"? Jak wskrzesić poetę, Alighieri?

Florencja Dantego

Ztej melancholii jadę do Florencji, aby za wystawną zasłoną renesansowej architektury odgrzebać kilka średniowiecznych ścieżek i wskrzesić miasto poety. Sprawa nie jest łatwa, bo przecież Dante nie widział swej ojczystej ziemi pod rządami Medyceuszy. Zatrzymuję się – jak na papistę przystało – przy ulicy Gwelfów. Idąc ku baptysterium, udaję, że nie widzę Palazzo Medici. Patrzę na baptysterium i ignoruję drzwi Ghibertiego, jakby to nie przy okazji ich powstania zorganizowano najsławniejszy konkurs na rzeźbiarskie miniatury. Z wysiłkiem staram się wyobrazić sobie nieukończoną jeszcze katedrę – bez fasady, bez cudownej kopuły Brunelleschiego. Niemożliwe. I tylko – jak dawniej – w niebo strzela kolorowa świeczka dzwonnicy zbudowanej przez Giotta, największego artysty i szanowanego obywatela. Eksperyment się nie udał. Dzisiejszy turysta zachwyca się miastem o 200 i 300 lat późniejszym. Także Giotta przesłania wielka sztuka renesansu, co poeta przewidział:

Ach, próżna chwało ludzkich możliwości!

jak krótko szczyty sławy się zielenią,

jeżeli potem epoka nie pości!

Wierzył Cimabue, że całą przestrzenią

włada malarstwa, a dziś Giotto – gwiazda,

i jego bardziej od tamtego cenią; [...]

Bo czymże rozgłos różni się od tchnienia

wiatru? Raz tutaj, a raz tam on spada

i zmienia imię, bo kierunek zmienia.

(„Czyściec", Pieśń XI, tłum. A. Kuciak)

I dalej pyta poeta, co będzie ze sławą za lat tysiąc. Kiedy Dante śni o ojczystych placach i pałacach, to widzi surowe ceglane mury domów-warowni. Tymczasem w XIV i XV wieku dokonuje się ważna zmiana w wyglądzie Florencji, związana ze zmierzchem feudalnego społeczeństwa. Dotychczas miasto – jak wiele innych w całej Italii – podzielone było na odrębne jednostki. Poszczególne rody rycerskie, przeważnie germańskiego pochodzenia (tak jak Alighieri – gockie Aldiger), żyją w odrębnych kwartałach – domach złączonych razem, bronionych przez baszty i blanki – coś jakby w odrębnych zamkach. Rody te między sobą złączone są więzami pokrewieństwa, a z resztą mieszkańców – mocnym węzłem wielowiekowych waśni. Rodowe wieże nie służyły obronie miasta i nie były związane z systemem murów obronnych, lecz są pozostałością po ustawicznej wojnie domowej w samej aglomeracji.

Rozwój rzemiosła, zwłaszcza cechów wełniarzy, sukienników i jedwabników, a także wielka koniunktura handlowa w całej Europie na włoskie dobra luksusowe oraz popyt na gotówkę prowadzą do rozkwitu handlu i bankowości. Twarde fakty: 15 lat po śmierci Dantego Florencja liczy już ponad 200 warsztatów, które produkują rocznie 80 tysięcy bel sukna. Poza tym miasto jest jednym z największych centrów produkcji jedwabiu i dywanów. Banki florenckie posiadają filie w największych miastach Europy, a złoty floren staje się najmocniejszą walutą na kontynencie.

Proces ten zaczyna się około roku 1250, jeszcze przed urodzeniem poety, kiedy to powołano urząd kapitana ludowego, co wynikało z republikańskiego ducha. Zwycięskie cechy wprowadzają ustrój republikański i władza dąży do osłabienia militarnego wpływowych rodów – każe burzyć baszty i wieże. Noszenie broni jest nadzorowane równie surowo, jak gaszenie ognia – a mimo to burdy i zabójstwa są częste, czego dowodem, jeszcze 200 lat później, burzliwe życie opisane w pamiętniku Celliniego, który nie był jeszcze pełnoletni, kiedy po raz pierwszy groziło mu skazanie za morderstwo.

Papiescy bankierzy

Palazzo Spini Feroni jest jedną z nielicznych średniowiecznych fortec, jakie się ostały z budowlanego ferworu okresu renesansu i baroku. Kamienne ściany, małe okna i szczerbate zwieńczenie murów wiele mówią o czasach, w jakich go zbudowano. Takie zamki wznoszono chętnie nad rzeką Arno, w sąsiedztwie miejskich murów obronnych, a najchętniej przy moście. Mieszkalna wieża Feroni dawała nie tylko łatwe do obronienia schronienie potężnej rodzinie Spini (członkowie cechu Arte del Cambio, czyli bankierów), a dodatkowo kontrolowała ważny punkt komunikacyjny: czoło Ponte Santa Trinita. Kilkusetletni most wysadzili w końcu wycofujący się Niemcy w 1944 roku, a przy okazji ucierpiał też pałac.

Spini, począwszy od XIII wieku, byli bankierami papieży odpowiedzialnymi za świętopietrze zbierane w krajach niemieckich, Polsce, Czechach i na Węgrzech. Biorąc pod uwagę dywidendy i gigantyczny obszar działania – należeli do największych bankierskich rodów Italii. Naprawdę było czego bronić! Więc po wielkiej powodzi w 1288 roku, która zniszczyła wiele kamienic przy Lungarno, Messer Geri degli Spini wybudował największy ówcześnie gmach w mieście. Właściwie był to bliźniak do użytku przez dwie gałęzie rodu.

Spini był postacią nietuzinkową: w jednej osobie obrotny kupiec, dowódca wojsk króla Roberta Neapolitańskiego oraz ambasador Stolicy Apostolskiej za Bonifacego VIII. Powiadano, że Geri sam zaplanował zamczysty budynek, ale istnieje też teoria, że architektem był ceniony w tym czasie Lapo Tedesco. Kim był ów Jakub z Niemiec („tedesco" znaczy po włosku Niemiec), który tonie w niepamięci historii architektury – nie wiadomo, bo pozycja społeczna budowniczych nie była jeszcze wysoka, jak to będzie miało miejsce w następnej epoce, ale zbudował też Palazzo del Bargello. Faktem jest, że w momencie budowy była to największa siedziba rodzinna w mieście, a budynek konkurował rozmiarami z ratuszem.

Dziś niegroźne już blanki przypominają frakcyjne walki rozdzierające Florencję XIII wieku. Najpierw walczyli gibelini z gwelfami, a potem nastąpiła rozgrywka czarnych gwelfów z białymi. To właśnie wtedy Dante został wygnańcem na wieczne czasy i mógł spacerować ulicami ukochanego miasta wyłącznie w swoich stanach. Jednym z największych nieszczęść średniowiecznej Italii był podział na dwa zwalczające się obozy: papistów oraz cezarian. Legenda opowiada, że taki podział miał nieistotne początki i zaczął się od błahej kłótni przyjaciół o sukę, niejakiego Gwelfa z niejakim Gibelinem. Śmiertelna wrogość doprowadziła do podziału między germańskimi baronami, którzy brali stronę jednego z kolegów. A że zwolennicy Gibelina byli słabsi – odwołali się do cesarza. Gwelfom pozostało szukać wsparcia u papieża...

Legenda na pewno jest prawdziwa w tym sensie, że podziały polityczne i religijne, a nawet wojny, często zaczynają się od nieistotnych zatargów, które są pretekstami do rzeczywistych sporów światopoglądowych czy politycznych – w tym wypadku były wykładnią rzeczywistego sporu o wyższość jednego z dwóch elementów średniowiecznego systemu władzy: świeckiej czy duchownej.

W Italii, gdzie istniało duże państwo kościelne i papież sprawował jednocześnie władzę doczesną, a cesarz-Niemiec nominalnie był władcą także Italii, a nie tylko księstw niemieckich – walka o prymat tiary lub korony nabrała specjalnego znaczenia. Sama zaś legenda należy do tak zwanych tematów wędrownych w literaturze, czego dowodem jest spór o sukę w „Panu Tadeuszu". Jakkolwiek było w poezji, w rzeczywistości balansowanie miast włoskich między dwoma potęgami powodowało brak politycznej równowagi militarno-politycznej. Z drugiej strony słabość realnej władzy nadrzędnej prowadziła do usamodzielnienia się miast, nadania im republikańskiej formy rządów i szybkiej zmiany struktury społecznej. Nigdzie w całej Europie, z wyjątkiem może Niderlandów, mieszczaństwo nie zyskało takiego bogactwa i znaczenia politycznego.

San Miniato

We Florencji zachowało się jeszcze kilka średniowiecznych budynków: najczęściej są to tak zwane wieże mieszkalne wtłoczone między renesansowe kamienice, ale nawet Palazzo Vecchio zbudowano już po wygnaniu Dantego, który widział zaledwie fundamenty (ratusz zbudowano na gruntach wywłaszczonych wygnańców). Starannie omijam średniowieczny „dom Dantego", w którym mieści się „muzeum" poety, czyli kilka odrapanych plansz pokazywanych za ileś tam euro. Przechodzę na drugą stronę rzeki Arno przez Ponte alle Grazie, który w XIII wieku nazywano Rubaconte, i pnę się pod górę. Tam na szczycie cudowna bazylika św. Miniato w toskańsko-romańskim stylu. Jej cudna biało-zielona fasada (a zieleń to głęboka, butelkowa) stała się wzorem dla najpiękniejszych świątyń Florencji. Droga do św. Miniato „na wzgórzu" była wzorem wspinaczki w „Czyśćcu":

Jak z prawej, tam, gdzie wchodzi się w mozole

na górę, z której kościół okiem matki

patrzy na rządny gród nad Arno w dole,

ścieżka przybiera stromy i wciąż gładki

kształt schodów, które pamiętają czasy,

kiedy nie kłamał cennik i podatki.

(„Czyściec", XII, 100–105 tłum. A. Kuciak)

Szydercza wzmianka emigranta o „rządnym" mieście i o przyzwoitszych czasach sąsiaduje z wyrazem tkliwej pamięci o jednej z najstarszych świątyń. Z jej wysokiego tarasu Dante oglądał o wiele skromniejszy widok, niż widzi dzisiejszy turysta. A charakterystyczny biały marmur z Carrary i zielony marmur z Prato, który zdobi dziś Santa Maria Novella i bazylikę Santa Croce, a nawet fasadę katedry – widoczne były tylko tu i na ścianach baptysterium.

W Rawennie odwiedzam grób Dantego. Byron w czasie swojej podróży do świętych miejsc kultury nie omieszkał podumać w małej klasycystycznej świątyńce, do której przeniesiono ciało w 1780 roku z sąsiedniej bazyliki św. Franciszka. W swoich zapiskach wspomniał, że Alighieri brał udział w bitwach, posłował, a nawet sprawował najwyższe urzędy republiki – za co rodzinne miasto zapłaciło mu dozgonnym wygnaniem. Skazano go także na śmierć przez spalenie na stosie. Za karę Florencja nie odzyskała ciała zmarłego i musi zadowolić się wieczną hańbą oraz licznie wybijanymi medalami na cześć genialnego syna. Raz do roku, w połowie września, miasto przysyła też toskańską oliwę do wotywnej lampy.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie