Nie ulega wątpliwości, że była już przygotowywana znacznie wcześniej. Rosja wzmacniała swą morską bazę w Tartus od miesięcy. W ostatnim czasie powstała w pobliżu baza powietrzna. Na zdjęciach satelitarnych widoczne tam były samoloty transportowe, czołgi oraz inny sprzęt wojskowy.
W poniedziałek przybyły tam cztery maszyny Su-30, co oznacza, że Rosja dysponuje już w Syrii 32 samolotami. Jak wynika z zachodnich ocen, na terytorium tego kraju znajdują się mniej więcej 2 tysiące rosyjskich żołnierzy. Władimir Putin w niedawnym wywiadzie dla amerykańskiej sieci CBS wykluczył jednak kategorycznie zaangażowanie rosyjskich sił lądowych w walkę z tzw. Państwem Islamskim. W przemówieniu w ONZ udowadniał, że jedynym sposobem zakończenia wojny jest współpraca z Baszarem Asadem.
Jak twierdził w środę Siergiej Iwanow, celem operacji rosyjskiego lotnictwa jest wsparcie sił rządowych w walce z terrorystami. – Chodzi wyłącznie o narodowe interesy Rosji – powiedział Iwanow, wyjaśniając, że walczący w szeregach Państwa Islamskiego obywatele Rosji wracają do kraju i „nie trzeba być jasnowidzem, aby wiedzieć, czym będą się zajmować". O tym samym mówił Putin w ONZ. Rosyjskie MSZ twierdzi, że w Syrii walczy 2,4 tys. obywateli Rosji.
Nie sposób jeszcze ocenić, w jaki sposób zaangażowanie się Rosji w konflikt w Syrii wpłynie na przebieg wojny. – Same ataki lotnicze niczego nie zmienią tak długo, jak nie będzie brakowało chętnych, aby umierać za słuszną ich zdaniem sprawę – przekonuje „Rz" prof. Ilter Turan, politolog z Uniwersytetu Bilgi w Stambule. Zgodnie z amerykańskimi danymi po stronie Państwa Islamskiego walczy ok. 34 tys. cudzoziemców, głównie ochotników z krajów arabskich, ale i tysiące z Europy. Dotychczasowa strategia ataków lotniczych nie wyrządziła też większych szkód dżihadystom.
Amerykanie twierdzą, że przez rok nalotów od września ubiegłego roku do połowy sierpnia tego roku na pozycje terrorystów spadło 22 478 bomb i różnego rodzaju rakiet. Zdecydowaną większość wystrzelili Amerykanie, których wspomaga od niedawna Francja, od dłuższego czasu Bahrajn, Arabia Saudyjska, Jordania, Katar, Zjednoczone Emiraty Arabskie i podobno okazjonalnie Turcja.
Rzecz w tym jednak, że wiele z nich chybiło celu, gdyż świadomi niebezpieczeństwa z powietrza terroryści zmieniają często miejsce postoju.