Na sobotniej konwencji PiS ma dojść do wydarzenia, które będzie mieć długofalowy wpływ na scenę polityczną w Polsce. Beata Szydło, wiceprezes PiS i szefowa zwycięskiej kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy, ma zostać ogłoszona kandydatką PiS na premiera. Do tej pory przebąkiwali o tym politycy tej partii i napomknął sam Jarosław Kaczyński, mówiąc, że „nie musi być premierem". W środę „Nasz Dziennik" podał, że zostanie to ogłoszone podczas sobotniej konwencji na Torwarze, na której – jak informowaliśmy – partia ma podziękować prezydentowi elektowi za walkę w kampanii. Jak wynika z naszych informacji, taka decyzja zapadła po wygranych przez Dudę wyborach. Kaczyński uzasadniał ją badaniami, które zrealizowała partia. Sprawdzano w nich różne kandydatury. Wskazanie Szydło przed wyborami sprawia, że partia i jej koalicyjne formacje mogą walczyć nawet o 60 miejsc w Sejmie więcej niż w sytuacji, w której zgodnie z umową liderem miałby być Kaczyński.
– Wbrew temu, co zarzucają nam przeciwnicy, prezes jest politykiem pragmatycznym. Nie ma obsesyjnej żądzy władzy. Uwierzył, że jest szansa zrealizować swój cel, i jest gotowy na duże poświęcenia, by go osiągnąć – mówi nam ważny polityk PiS.
Ten cel to pełnia władzy. Przed wyborami w 2011 r. Kaczyński otwarcie powiedział kilku współpracownikom, że on nie chce wygrać wyborów do Sejmu, bo będzie trudno skutecznie rządzić z wetującym prezydentem Bronisławem Komorowskim. Przez długi czas wolę walki prezesa osłabiała też konieczność dobrania trudnego koalicjanta. Teraz wszystkie te problemy zniknęły. Prezydentem jest człowiek wywodzący się z PiS, a przy dobrej kampanii prawica ma szansę na samodzielne rządy, co przed porażką Komorowskiego wydawało się mrzonką. Nawet jeśli tak się nie stanie, to PO może być dużo trudniej zyskać koalicjanta, bo Paweł Kukiz, choć dystansuje się od PiS, to Platformę z całych sił zwalcza. Kaczyński wie, że jego ugrupowanie nigdy nie miało korzystniejszych warunków do walki o najwyższą stawkę.
Jeszcze do niedawna łudził swoich współpracowników, że nawet jeśli poda, iż nie ubiega się o premierostwo, to PiS ogłosi kilka nazwisk, z których po wyborach zostanie wskazany szef rządu. Postawił jednak na Szydło.
Wariant kilku równorzędnych kandydatów mógłby rozsadzić kampanię. Każdy z nich grałby na siebie, a tego typu frakcyjne starcia mogłyby się zakończyć katastrofą przed wyborami. Kaczyński nie będzie tak wycofany w tej kampanii jak przed wyborami prezydenckimi, ale zdaje sobie sprawę, że walka o rząd, choć mniej jednowymiarowa, wymaga wyraźnego lidera.