Ewa S. wraz z córką i wnuczkami udała się na wycieczkę do stadniny koni prowadzonej przy ośrodku wypoczynkowym pod Płockiem. Znajomy był tam zatrudniony jako instruktor jeździectwa. Podczas wizyty mężczyzna najpierw pokazał dzieciom konie hucuły, a potem zaprosił wszystkich do stajni, skąd wyprowadził jedno ze zwierząt. Początkowo trzymał je za kantar, potem puścił luzem wzdłuż stajni. Nagle koń się spłoszył i wracając do boksu, potrącił Ewę S., która upadła na klepisko, a kiedy leżała, zawadził ją kopytem. Kobieta doznała złamania szyjki kości udowej i kości ogonowej (według biegłego 40 proc. uszczerbku na zdrowiu).
Spółka odmówiła wypłaty odszkodowania, argumentując, że kobieta nie była gościem hotelowym i weszła do stajni zlokalizowanej na terenie ogrodzonego obiektu na własne ryzyko. Broniła się, że umieściła tabliczkę ostrzegającą przed zagrożeniem związanym z przebywaniem wśród koni.
Sąd Okręgowy w Płocku uznał roszczenie za zasadne i przyznał kobiecie 105 tys. zł zadośćuczynienia i odszkodowania. Powołał się na art. 431 § 1 kodeksu cywilnego normujący odpowiedzialność osób, które chowają zwierzę albo się nim posługują.
Sąd uznał, że spółka prowadząca hotel i restauracje jest podmiotem odpowiedzialnym za konie w stadninie zlokalizowanej w kompleksie hotelowym. Odpowiada na zasadzie winy za czyn własny oraz na zasadzie ryzyka za zawinione czyny cudze – osób, za które ponosi odpowiedzialność, np. zatrudnianego przez siebie instruktora jeździectwa.
Sąd przyjął, że kobieta z rodziną nie weszła samowolnie do stajni na swoje ryzyko. Była oprowadzana po stadninie przez osobę profesjonalnie trudniącą się opieką nad końmi. To właśnie brak uwagi tego pracownika był przyczyną wypadku. Mężczyzna, puszczając luzem konia, ufał, że nie jest on groźny i zachowa się w sposób przewidziany. Jako doświadczony pracownik stadniny powinien mieć świadomość, że zwierzę nie zawsze zachowuje się racjonalnie i może go spłoszyć wiele rzeczy, jak choćby duża liczba osób w wąskim przejściu.