Analiza debaty Komorowski-Duda

Prezydent nie zmarnował okresu przygotowań do debaty, ale czy trafił z argumentami do tych, którzy w pierwszej turze dali mu "żółtą kartkę"?

Aktualizacja: 18.05.2015 01:17 Publikacja: 18.05.2015 00:27

Paweł Majewski

Paweł Majewski

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompała

Jeśli oceniać debatę jako starcie, którego celem jest częstsze "trafianie w rywala", to prezydent Bronisław Komorowski swojej szansy nie zmarnował. Po przegranej pierwszej turze zawiesił kampanię w całym kraju i pojawiał się prawie wyłącznie w Warszawie. Jak już wychodził do ludzi, popełniał błąd za błędem, a to radząc "zmianę pracy" siostrze młodego człowieka, która mało zarabia, a to wspomagając się suflerką. Gdyby teraz źle wypadł, nie miałby szans na powrót do walki o reelekcję.

Podczas debaty widać było, że realizuje wizję sztabowców. Definiował Dudę jako polityka niesamodzielnego, z obozu który jest eurosceptyczny, a w swoich zarzutach nieszczery, bo wszak sam nie zrealizował obietnic (choćby przypomnienie obietnicy 3 milionów mieszkań). Przy tym mieścił się w czasie, widać więc, że przetrenował nie tylko przekaz, ale i formułę starcia.

Duda miał po prostu listę zarzutów. Gdyby oceniać przygotowanie po tym jak wypadł, można by przypuszczać, że podczas treningów nie ćwiczył sytuacji, gdy rywal wyjdzie z kontrargumentem. Sam zresztą rywala nie kontrował przez co prezydent wypadał dynamiczniej, co dotąd było głównym zarzutem wobec jego kampanii.

Komentatorzy oceniają jednak wymianę ciosów, tak jak sędziowie podczas walki bokserskiej. Publiczność patrzy jednak również na styl. Prezydent często przerywał, dopowiadał, zwykle zza kadru. Uprzejmy Andrzej Duda mógł rozczarowywać jego zwolenników, którzy chcieliby, żeby zadawał celne ciosy, ale mógł zyskiwać sympatię niezdecydowanych.

Prezydent, tak jak przed przegraną pierwszą turą, przytaczał dane statystyczne, mówiące że w Polsce żyje się świetnie. To, że rywal miał kilka celnych ripost, ale nie zawsze wychodził z kontrą, nie znaczy, że Komorowski zmienił odczucia Polaków, o których głosy toczyła się walka.

Zwolennicy Dudy oczekiwali nokautu, bo wtedy wygrana ich kandydata była przesądzona. Gdyby to samo zrobił Komorowski, udałoby się odwrócić negatywne dla niego trendy. Przekonanie przez prezydenta komentatorów do tego, że nie jest jeszcze stracony, to tylko pierwszy krok na drodze do ratowania kampanii. To oddech, także dla partyjnego zaplecza, po paśmie klęsk z zeszłego tygodnia. Teraz prezydent musi jeszcze te opinie przekuć na głosy.

Janusz Palikot, który wygrał według dziennikarzy debatę przed pierwszą turą, nie uratował swojej kampanii. Sukces odnieśli za to Paweł Kukiz i właśnie Duda, którzy w powszechnej opinii nie zdołali udźwignąć oczekiwań. Bo częściej punktować to jedno, a przekonać do swoich argumentów i ich wiarygodności, to drugie.

Jeśli oceniać debatę jako starcie, którego celem jest częstsze "trafianie w rywala", to prezydent Bronisław Komorowski swojej szansy nie zmarnował. Po przegranej pierwszej turze zawiesił kampanię w całym kraju i pojawiał się prawie wyłącznie w Warszawie. Jak już wychodził do ludzi, popełniał błąd za błędem, a to radząc "zmianę pracy" siostrze młodego człowieka, która mało zarabia, a to wspomagając się suflerką. Gdyby teraz źle wypadł, nie miałby szans na powrót do walki o reelekcję.

Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem