Jeszcze w styczniu katalońskie media twierdziły, że już jest po Luisie Enrique. Że to nawet nie jego ostatnie dni w Barcelonie, a ostatnie godziny. Młody trener miał się pokłócić z Leo Messim, a to w tym klubie grzech niewybaczalny. Poprzedni szkoleniowiec, Argentyńczyk Tata Martino miał kiedyś ponoć zwrócić się do Messiego słowami: „Wiem, że jesteś tu największą gwiazdą, trenerem i prezesem w jednym. Ale nie musisz tego pokazywać na każdym kroku".

Tymczasem pięć miesięcy po ogłaszanym wszem i wobec końcu Luisa Enrique, ci sami eksperci i dziennikarze coraz głośniej wznoszą peany na cześć najlepszego trenera-debiutanta w historii klubu.

W pierwszych 50. meczach Luis Enrique odniósł 42 zwycięstwa. Tym samym pobił rekord legendarnego Helenio Herrery, który zaliczył 40 wygranych. W tyle zostawił także swojego dzisiejszego rywala, byłego kolegę z drużyny, powszechnie uważanego za najwybitniejszego trenera obecnej generacji – Pepa Guardiolę. Obecny szkoleniowiec Bayernu wygrał 37 spotkań ze swoich pierwszych 50. gdy był w Barcelonie.

Drużyna Enrique wyrównała też rekord 11. wygranych z rzędu meczów – ustanowiony przez zespół Guardioli w sezonie 2008/09.

Barcelona potrzebuje trzech punktów w dwóch ostatnich kolejkach Primera Division, by zostać mistrzem Hiszpanii. Ten tytuł można już debiutującemu w roli szkoleniowca Barcy Enrique przypisywać. 30 maja zagra w finale Pucharu Króla z Athletic Bilbao, a jeśli dziś utrzyma gigantyczną przewagę z pierwszego meczu półfinałowego Ligi Mistrzów (z Bayernem 3:0) 6 czerwca wystąpi w finale Champions League w Berlinie. Trzy tytuły są wciąż możliwe. Dokonał tego Guardiola w swoim pierwszym sezonie w Barcelonie.