Tropikalna gorączka o nazwie denga występuje w wielu krajach świata, ale w Japonii do tej pory spotykana była niezmiernie rzadko. Ostatnie jej epidemie sięgały czasów wojennych, a wcześniej denga wybuchała intensywnie na terenach, na których handlowano niewolnikami. Potrzeba było jej przenoszenia konkretnego rodzaju komarów. W Polsce mamy widliszki i komary brzęczące, a do rozprzestrzeniania dengi wymagane są głównie komary Aedes. Ich nazwa idealnie pasuje do nazwy choroby. Aedes po grecku oznaczało coś niemiłego, odpychającego, a denga prawdopodobnie w języku suahili oznaczała chorobę przenoszoną przez złego ducha.

Kłopotliwa choroba

Choroba na szczęście nie przenosi się między ludźmi, dlatego, gdy uda się powstrzymać inwazję komarów, denga znika. Rzadko kiedy choroba jest także śmiertelna, co nie oznacza, że nie ma się czego obawiać. Od lata w Japonii panuje niepokój, że na swojej drodze można spotkać komara z dengą. Najwięcej zarażonych miało styczność z tymi owadami w tokijskim parku Yoyogi, jednym z największych w mieście. By jednoznacznie określić, czy komary są groźne dla ludzi, czy nie, zainstalowano specjalne systemy pułapek. W 10 punktach parku rozmieszczono pojemniki z suchym lodem uwalniającym dwutlenek węgla oraz z wiatrakami, które ten gaz rozprzestrzeniają. Złapane w ten sposób komary bada się następnie w laboratorium.

Drugim specjalistycznym sposobem na łapanie kłopotliwych komarów są nowoczesne łapki. Bardzo wydajne, bo potrafią złapać nawet 500 owadów w ciągu 3 godzin. Skonstruował je emerytowany profesor politechniki w Nagoi, Kenzo Iwao. Pułapka ma około 40 cm długości i jest w kształcie trójkąta. Wykonana z wodoodpornego tworzywa dla komarów czai się w parku niczym przykucnięty pies lub kot. Przynajmniej tak ma się owadom wydawać.

20 lat pracy i po kłopotach

Iwao pracował nad swoim wynalazkiem ponad 20 lat. Zlecenie pierwotnie pochodziło od tajskiego rządu, ale obecnie pojawiająca się w Tokio denga spowodowała, że pułapka na komary przyda się bardziej w Japonii. Do całej konstrukcji przykleja się materiał wydzielający ludzki lub zwierzęcy zapach i pozostaje jedynie czekać na komary. Naukowiec wycenił swój prototyp na 100 tys. jenów, ale najnowsza komarołapka, czwartej generacji, ma kosztować jedynie 3000, czyli ok. 90 zł. Od początku sierpnia Do tej pory firma założona przez politechnikę prof. Iwao sprzedała już 500 sztuk tego urządzenia. Kupują wszyscy – urzędy, świątynie, szkoły i osoby prywatne. Każdy wolałby uniknąć spotkania z kłopotliwymi owadami, które mogą zafundować kłopoty zdrowotne.