Wszyscy jesteśmy małpami

Ciekawe, że hiszpańscy wyzwoliciele zwierząt ?nie podnoszą kwestii korridy. Cóż zresztą znaczy krwawe żniwo na arenach, gdy można zasłużyć się ludzkości, zrównując małpy z ludźmi? Choć małp w Hiszpanii jest mało i nikt ich – w przeciwieństwie do byków – nie zabija.

Publikacja: 28.06.2014 02:00

Tommy w pojedynce. Czy wyzwolą go aktywiści?

Tommy w pojedynce. Czy wyzwolą go aktywiści?

Foto: Pennebaker Hegedus Films

Tommy nie ma specjalnych powodów do radości. Siedzi w ciemnej szopie, postawionej na działce obok przeznaczonych na sprzedaż używanych przyczep samochodowych, w Gloversville, kilkunastotysięcznym mieście w amerykańskim stanie Nowy Jork. Za towarzystwo ma włączony telewizor i porozrzucane tu i ówdzie zabawki. Pewnie się trochę nudzi i nawet trudno się temu dziwić. Od czasu do czasu wychodzi i wtedy może poskakać sobie po drzewach.

Mimo to Tommy, który ma około 20 lat, jest postacią znaną. W ostatnim czasie stał się pionierem torującym drogę innym swym pobratymcom i nie tylko im. Pół roku temu Tommy wystąpił do sądu przeciwko swemu panu Patrickowi Lavery'emu, protestując przeciwko bezprawnemu przetrzymywaniu oznaczającemu naruszenie jego prawa do wolności osobistej. Tommy chce wolność odzyskać – choć on sam zapewne nic o tym nie wie. Bo Tommy jest szympansem.

Ale czy może nie wiedzieć? Wyniki badań, na które powołują się obrońcy praw zwierząt, mówią, że szympansy i inne wielkie małpy człekokształtne mają duże zdolności poznawcze, świadomość przeszłości, rozeznanie, co jest dobre, a co złe – słowem, wysoki stopień świadomości. Tymi względami kieruje się Steven Wise, prawnik, i jego współpracownicy z organizacji Nonhuman Rights Project, którzy wzięli w swe ręce sprawę wolności Tommy'ego. Nazwa organizacji, odwołująca się do praw istot, które nie są ludźmi, sama w sobie stanowi manifestację przekonań. Skoro „nie-ludzie" zastąpili zwyczajne, czytelne określenie „zwierzęta", trudno nie dostrzegać w tym ukrytej deklaracji ideowej.

– W złożonym wniosku dowodzimy, że szympansy są istotami niezależnymi. To znaczy, że są w stanie same o sobie decydować, mają samoświadomość i potrafią dokonywać wyboru właściwej drogi życiowej – wyjaśniał Steven Wise przedstawicielom mediów, z uwagą śledzących ten nietypowy proces. I dodawał: – Z chwilą gdy udowodnimy, że szympansy są istotami niezależnymi, powinno to wystarczyć, by uzyskały one osobowość prawną i by przynajmniej ich podstawowe interesy mogły uzyskać ochronę w postaci praw człowieka.

Wspólnota równych istot

Tommy był pierwszy, ale nie jedyny. Aktywiści z Nonhuman Rights Project analogiczne wnioski złożyli w sprawie trzech innych małp żyjących w tym samym stanie – Kiko, Leo i Herculesa. I choć wszystkie pozwy zostały przez sąd odrzucone, adwokaci małp nie mają zamiaru złożyć broni.

Poczynania Nonhuman Rights Project stanowią konsekwentne zwieńczenie drogi, którą obrońcom praw zwierząt w takiej właśnie quasi-ludzkiej wersji wskazała Hiszpania, pod wodzą niezmordowanego na niwie postępu premiera José Luisa Zapatero (2004–2011).  Po szybkich rozwodach, rozluźnieniu rygorów aborcyjnych, przyznaniu homoseksualistom prawa do zawierania małżeństw i adoptowania dzieci hiszpańscy socjaliści znaleźli sobie nowe, niewyeksploatowane pole do działania: prawa zwierząt. I tak w czerwcu 2008 roku, u progu drugiej kadencji swych rządów, doprowadzili do przyjęcia rezolucji parlamentarnej mówiącej o potrzebie przyznania małpom praw człowieka. Zasługują na nie cztery gatunki człekokształtnych: szympansy, goryle, bonobo i orangutany.

Władze Hiszpanii pierwsze podjęły próbę (próbę tylko, bo rezolucja nigdy nie przybrała formy ustawy) wcielenia w życie idei, jakie 15 lat wcześniej sformułowali działacze Great Ape Project – organizacji stawiającej sobie za cel zrównanie wielkich małp w prawach z ludźmi. Założyciele GAP: Australijczyk Peter Singer i Włoszka Paola Cavalieri, dwoje filozofów, uważają, że wielkie małpy, tak jak ludzie, mają niezbywalne prawo do życia, wolności osobistej i ochrony przed torturami. Dlatego GAP domaga się, by ONZ, na wzór Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, przyjęła Deklarację Praw Człowiekowatych. Podkreśliłoby to w sposób widomy dla wszystkich rzecz dla działaczy organizacji aż nadto oczywistą: wielkie małpy i ludzie stanowią jedną „wspólnotę równych sobie istot".

– Decyzja parlamentu hiszpańskiego – mówił uradowany Peter Singer, do dzisiaj uznawany za nieformalnego przywódcę ruchu obrońców praw zwierząt – to pierwszy krok ku uznaniu, że przepaść między zwierzętami, które są ludźmi, a zwierzętami, które nie są ludźmi, nie ma charakteru absolutnego. To tylko kwestia stopnia. I mam nadzieję, że dzięki tej decyzji ludzie inaczej spojrzą na więzy łączące ich ze zwierzętami nie-ludzkimi.

Postrach ludzi

Cofnijmy się w przeszłość. Jest rok 1975, Peter Singer wydaje „Wyzwolenie zwierząt", które na długie lata staje się kanonem obrońców praw zwierząt. W tym samym czasie, i nie bez wpływu tego dzieła, rodzi się ruch obrońców czy też ruch wyzwolenia zwierząt, rozmaicie jest bowiem nazywany. Aktywiści podejmują działania praktyczne, które mają wyzwolić zwierzęta – hodowlane czy laboratoryjne – od życia w cierpieniu, opresji i niewoli. Otwierają więc bramy farm i ośrodków badawczych, wypuszczają na wolność kozy, lisy, norki czy szczury.

Tyle że wyzwoliciele, gorąco przeciwni stosowaniu przemocy wobec zwierząt, sami nie stronią od stosowania jej wobec ludzi. Napadają na laboratoria, w których zwierzęta są poddawane badaniom i eksperymentom (do celów naukowych i medycznych, ale także na potrzeby przemysłu farmaceutycznego i kosmetycznego), grożą pracownikom tych placówek, podpalają ich domy i demolują samochody. Wyrządzają ogromne szkody – ale o to przecież im chodzi.

Działacze Frontu Wyzwolenia Zwierząt (ALF, Animal Liberation Front), międzynarodowej, luźnej i w dużej mierze nieformalnej organizacji, szybko stają się prawdziwym postrachem. Do tego stopnia, że w Stanach Zjednoczonych ALF zostaje z czasem uznany za grupę terrorystyczną. Rzut oka na stronę internetową organizacji pogłębia to wrażenie. Ludzie, którzy czule trzymają na rękach małe pieski czy inne stworzenia, są w pełnym rynsztunku bojowników podziemia: ciemne kurtki, kominiarki z wąskimi otworami na oczy... I nic dziwnego, bo idą przecież na wojnę ideową z opresyjnym społeczeństwem, jak przed laty Frakcja Armii Czerwonej czy Czerwone Brygady.

A przecież, przy wszelkich wątpliwościach i poważnych zastrzeżeniach, trzeba przyznać, że działalność obrońców zwierząt w jakiejś mierze miała też dobre skutki. Choćby przez to, że opinię publiczną uczuliła na bezsens i okrucieństwo przemysłowego chowu zwierząt, na los zwierząt niechcianych i porzuconych, na cierpienia zadawane królikom (myszom, szczurom, małpom...) doświadczalnym. Ale ta właśnie wieloaspektowość sprawiła, iż ruch na rzecz zwierząt już dawno się podzielił. Zwierzętami zajmują się zarówno ci, którzy działają w poczuciu powinności i z empatią, bo braciom mniejszym od nas – braci większych – po prostu należy się dbałość, pomoc i opieka, jak i radykałowie, dla których zwierzęta stały się narzędziem ideowego przemieniania świata.

Oto okazuje się, że Steven Wise i jego współpracownicy z Nonhuman Rights Project wcale nie przypadkiem pozwy o uwolnienie czwórki szympansów złożyli właśnie w stanie Nowy Jork. W amerykańskich ośrodkach badawczych czy cyrkach przebywa kilkaset wielkich małp, równie dobrze więc działania w ich obronie można byłoby podjąć w Kalifornii, Illinois czy Kolorado. Wybór stanu został jednak poprzedzony drobiazgową analizą, której przedmiotem były orzeczenia sędziów stanowych w sprawach o uznanie bezprawności przetrzymywania ludzi. Doprowadziła ona działaczy do przekonania – nazbyt optymistycznego, jak się okazało – że skoro najwięcej pozytywnych wyroków zapadło w stanie Nowy Jork, tu też najłatwiej da się osiągnąć cel, jeśli chodzi o małpy.

Tymczasem sędzia Joseph M. Sise nie pozostawił im złudzeń, w dodatku uzasadniając decyzję w dalekim od ideologii duchu empatii wobec zwierząt. „Sąd – oświadczył – nie będzie rozpatrywał wniosku i nie uzna szympansa za człowieka czy osobę zdolną do wniesienia sprawy o bezprawne przetrzymywanie. Jako sędzia zajmę się każdą sprawą, której przedmiotem będzie krzywda wyrządzona szympansowi imieniem Tommy. Ale nie zgadzam się, by artykuł 70. (dotyczący bezprawnego przetrzymywania – red.) można było stosować do szympansów" (cytat za dziennikiem „New York Times").

Działacze Nonhuman Rights Project nie kryli także, że konstruując pozwy, korzystali ze starych, sprawdzonych i dotąd skutecznych wzorów. Sięgnęli bowiem po argumentację, jaką z powodzeniem stosowano w przypadkach dotyczących wyzwolenia niewolników, dyskryminacji Murzynów, przyznania praw kobietom. To zaś całą kwestię ustawia na całkiem innej płaszczyźnie. Już nie chodzi o to, by zwierzę nie doświadczało bólu, głodu czy opuszczenia. Chodzi o wiele więcej.

Jak na dłoni widać to na przykładzie GAP. W Hiszpanii, gdzie organizacja ta jest bardzo aktywna, obrońcom zwierząt oczywiste pole do popisu daje sprawa walk byków. Ale GAP, w bezmiarze cynizmu, nigdy tej kwestii nie podniosła i wiadomo dlaczego: narażenie się miłośnikom korridy i bogatym grupom, które z walk byków czerpią zyski, mogłoby pogrzebać szanse praw dla małp. Cóż zresztą znaczy krwawe żniwo na arenach, gdy można zasłużyć się ludzkości, zrównując małpy z ludźmi? Choć małp jest w Hiszpanii mało, zaledwie kilkaset i nikt ich – w przeciwieństwie do byków – nie zabija.

Liczy się więc tylko idea nieustającego postępu. Nie przypadkiem w ustach Stevena Wise'a, i nie tylko jego, stale pojawia się zdanie o kruszeniu muru, który dzieli ludzi od zwierząt – czy też raczej od nie-ludzi, bo taka terminologia coraz mocniej zaczyna wchodzić w użycie. I analogie też są wymowne. – Dawniej – mówi Wise – czarnych nie uważano za istoty równe ludziom, a teraz tak. Ze zwierzętami będzie kiedyś tak samo.

Złota rybka w parlamencie

Jest ich kilkanaście, od USA po Australię, głównie w Europie, i jak dotąd bez większego znaczenia. Z chwilą jednak, gdy do pracy przystąpi nowo wybrany Parlament Europejski, konie, krowy, psy, koty, małpy i wszelkie żywe stworzenia będą miały reprezentację na wysokim szczeblu. Oto po raz pierwszy w ławach brukselskiego gremium zasiądzie przedstawiciel (ściślej: przedstawicielka)  partii wojującej o prawa zwierząt. Ugrupowanie, którego dziełem jest ten historyczny skok, to holenderska Partia na rzecz Zwierząt (Partij voor de Diere), pod wodzą Marianne Thieme.

PvdD przełamuje więc bariery, co prawda nie gatunkowe, lecz polityczne. W 2006 roku była pierwszą na świecie partią obrońców zwierząt, która weszła do parlamentu, zdobywając od razu aż dwa mandaty. W kolejnych wyborach zdobyła też miejsce w Senacie. A czy zwierzęta potrzebują partii? Być może, aczkolwiek trudno było stwierdzić, czy holenderskie złote rybki są zadowolone z tego, iż partia pani Thieme przeforsowała w parlamencie zakaz trzymania ich w okrągłych szklanych wazach, co podobno jest dla rybek stresujące.

Trudno jednak nie dostrzec, że wokół spraw zwierząt partie organizują się podobnie jak wcześniej wokół kwestii kobiet. Nie nastawiają się na zdobycie władzy, bo na razie jest to raczej niemożliwe (choć przykład rozmaitych partii Zielonych pokazuje, że status partnera koalicyjnego bywa w zasięgu ręki), ale dzięki aktywności politycznej zyskują szerokie audytorium i większe możliwości prezentowania tego, co uważają za ważne. Do takich spraw PvdD zalicza na przykład badania nad żywnością alternatywną dla mięsa. Pani Thieme, „animalistka" numer jeden w Europie, w swej wydanej w 2004 roku książce „Stulecie zwierzęcia" dowodzi, że Adam i Ewa byli wegetarianami. Dopiero po upadku ludzie zaczęli jeść mięso.

Istnienie partii trudno jednak uznać za przekonujący dowód, że zwierzęta mogą mieć prawa. To raczej ludzie korzystają ze swego prawa do działalności publicznej, niezależnie od tego, czy ma ona sens. Ciekawe zresztą, że gorliwi obrońcy zwierząt jakoś się nie afiszują z własnymi zwierzętami. Nie bardzo nawet wiadomo, czy w ogóle je mają (tylko Steven Wise dał się sfotografować w swym gabinecie z szarym kudłatym psem, można domniemywać, że własnym, choć nie ma o tym mowy). Przyziemne opowieści o własnym psie czy kocie mogłyby zapewne zakłócić czystość przekazu ideowego. Choć każdy właściciel zwierzęcia wie przecież doskonale, że ulubieniec wie wszystko i każde słowo rozumie.

W kolejce do praw

Jednym z koronnych argumentów za przyznaniem wielkim małpom praw ludzkich jest aspekt biologiczny – zbieżność DNA z ludźmi na poziomie co najmniej 98 proc. Dla ideologów ma to, obok samoświadomości zwierząt, znaczenie rozstrzygające. Wielu uczonych jednak równie stanowczo takie interpretacje odrzuca, wątpiąc przy tym, by wielkie małpy były w stanie kierować się zasadami moralnymi.

Do tego grona zalicza się prof. Steve Jones, genetyk z University of London. Prawa ludzkie, jego zdaniem, z oczywistych przyczyn nie mogą mieć zastosowania do zwierząt. O zwierzęta należy się po prostu troszczyć, ale cóż to ma wspólnego z nauką i wywodami na temat praw? Troska o  zwierzęta to kwestia moralna, nie naukowa przecież. – Istota ludzka – podkreślał prof. Jones w rozmowie z BBC – jest czymś wyjątkowym i nie ma to nic wspólnego z biologią.  Skoro małpy w 98 proc. mają DNA takie jak ludzie,  czy z tego powodu powinny mieć 98 proc. praw ludzkich? Skoro w wypadku myszy zbieżność wynosi 90 proc., czy myszy powinny otrzymać 90 proc. praw?

Clou problemu, według profesora Jonesa, kryje się zupełnie gdzie indziej, w sferze odpowiedzialności. – Prawa i odpowiedzialność chodzą ze sobą w parze. Nie widziałem jeszcze szympansa, który trafiłby do więzienia za kradzież banana, ponieważ szympansy nie mają rozeznania, co jest dobre, a co złe. Obdarzenie ich prawami oznaczałoby przyznanie im czegoś i nieżądanie niczego w zamian.

Richard Epstein, profesor prawa na New York University, nie tylko kładzie nacisk na powinności człowieka wobec zwierząt. Zauważa w rozmowie z „New York Timesem", że do egzekwowania ich znakomicie wystarczą obowiązujące przepisy zapewniające zwierzętom należytą ochronę. Nie trzeba niczego więcej. A już pomysł przyznawania zwierzętom praw ludzkich, czyli, jak to ujmuje Epstein, „robienie z nich czegoś na kształt ludzi – to czyste szaleństwo". Zaburzyłoby to bowiem ustaloną hierarchię człowiek–zwierzę i w konsekwencji zniszczyło społeczeństwo.

Szympans Tommy siedzi więc nadal w swej szopie, Kiko – w schronisku dla zwierząt, Leo i Hercules w uniwersyteckim ośrodku badawczym na Long Island. Sprawa każdego z nich trafi zapewne do kolejnych instancji i jeśli w którymś momencie zostanie rozstrzygnięta po myśli działaczy Nonhuman Rights Project, nabierze mocy precedensu sądowego, ważnego z punktu widzenia przyszłości innych wielkich małp, które pędzą życie w amerykańskich ogrodach zoologicznych, cyrkach czy laboratoriach.

A może nie tylko małp. Obrońcy zwierząt gromko zapowiadają, że na tym nie poprzestaną. Wyzwolenie małp to o wiele za mało. W kolejce do praw czekają inne gatunki, obdarzone wysoką inteligencją i, zdaniem działaczy, także samoświadomością: delfiny, wieloryby, orki i słonie.  Działacze zamierzają więc składać w ich imieniu pozwy, niezrażeni fatalnym precedensem sprzed trzech zaledwie lat. Członkowie PETA (People for the Ethical Treatment of Animals), organizacji działającej na rzecz należytego traktowania zwierząt, złożyli wówczas pozew o uwolnienie pięciu orek przebywających w oceanariach w San Diego i Orlando, zarzucając ich właścicielom naruszenie 13. poprawki do konstytucji. Sędzia wniosek odrzucił, przypominając, że poprawka, która zniosła niewolnictwo, „odnosi się do ludzi, a nie do nie-ludzi, takich jak orki". Uwolnienie orki, by strawestować tytuł znanego filmu, zupełnie się więc nie udało.

„Przyznajemy, że jesteśmy jak małpy, ale rzadko zdajemy sobie sprawę z tego, że jesteśmy małpami" – zauważył niegdyś Richard Dawkins, obrońca praw zwierząt, znany jednak raczej jako prorok ateizmu. Być może pewnego dnia się okaże, że wszyscy jesteśmy też orkami. Albo słoniami.

Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
Tajemnice pod taflą wody