Etyka lekarza czy prawo boże

Jacek Hołówka: Panu Bogu takie deklaracje nie są potrzebne, innych lekarzy mało obchodzą, a z pacjentami i szefami rozmawia się inaczej.

Aktualizacja: 05.06.2014 12:37 Publikacja: 05.06.2014 09:25

Prof. Jacek Hołówka jest filozofem i etykiem

Prof. Jacek Hołówka jest filozofem i etykiem

Foto: Fotorzepa, Dominik Pisarek Dominik Pisarek

Pod Deklaracją Wiary lekarzy katolickich dotychczas podpisy złożyło około 3 tys. osób. Z sondażu przeprowadzonego przez IBRiS Homo Homini na zlecenie "Rz" wynika, że pogląd ten podziela 49 proc. Polaków. Naczelny Sąd Lekarski stwierdził, że w świetle Kodeksu Etyki Lekarskiej oraz wynikającej z Konstytucji RP wolności wyznania nie ma podstaw do wyciągania konsekwencji wobec lekarzy, którzy podpisali deklarację. Ale wątpliwości są, mówi o nich Krzysztofowi Kowalskiemu filozof i etyk, prof. Jacek Hołówka z Uniwersytetu Warszawskiego oraz dr Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej -  czytaj rozmowę - "Lekarze są podzieleni według specjalności a nie według wyznania".

Rz: Właściwie po co jest Deklaracja Wiary?

Jacek Hołówka:

W gruncie rzeczy nie rozumiem, czemu ma służyć. Jeśli potraktować ją literalnie, to jej celem jest oświadczenie ze strony lekarzy katolickich, że postanawiają przestrzegać prawa boskiego. Ale wtedy rodzi się pytanie: Co w takim razie robili dotąd? Przestrzegali go, czy nie? Przestrzegali po cichu, a teraz chcą to robić jawnie? A może nie przestrzegali, bo uważali, że w medycynie nie jest konieczne konsultowanie się z Panem Bogiem na każdym kroku, a teraz zmienili zdanie. To wszystko jest jakoś bardzo dziwne. W innych zawodach nie składa się podobnych deklaracji. Piloci nie mówią pasażerom, że dolecą z nimi do portu przeznaczenia, bo tego wymaga prawo boskie. Wystarczy im prawo stanowione i sumienie. Także nauczyciele katolicy nie mówią uczniom, że Darwina nie będą już uczyć w szkole, bo wiąże ich wiara w stworzenie Adama z gliny, a na lekcjach fizyki i astronomii nie szydzą sobie z Kopernika. Czemu zatem medycyna ma podlegać jakiemuś specjalnemu nadzorowi nadprzyrodzonemu? Nie rozumiem i tego sygnatariusze Deklaracji nie wyjaśniają. Czy to samo prawo boskie domaga się tego, by lekarz go przestrzegał, a nauczyciel nie? Nie wiadomo, co mamy o tym myśleć. Może wiec istotnie sygnatariusze chcą nam powiedzieć, że teraz obudziło się w nich sumienie? Tylko dlaczego teraz? I dlaczego bez wyjaśnienia? Bardziej prawdopodobne wydaje mi się zatem, że to jest tylko jakaś medialna impreza nawołująca do publicznego festiwalu wiary. Tylko pozostaje to zasadnicze pytanie, kto chce w tym brać udział? Panu Bogu takie deklaracje nie są potrzebne, innych lekarzy mało obchodzą, a z pacjentami i szefami rozmawia się inaczej.

Wobec tego komu ta deklaracja jest potrzebna?

Mogę tylko zgadywać. Albo to jest wezwaniem do boju urbis et orbis, w stylu pięknego hymnu anglikańskiego: „Onward Christian sioldiers, marching as to war...". I jeśli tak jest, to byłoby to groźne, bo nie wiadomo, kto ma walczyć z kim i o co. Albo to jest wezwanie do reorganizacji systemu opieki medycznej według zasady: niech katolicy leczą po katolicku, a inni lekarze w oparciu własne zasady. To też byłoby groźne, a co więcej, gdyby to o to chodziło, to wbrew tytułowi, ta deklaracja nie dotyczyłaby wiary, tylko żądałaby powołania osobnych klinik dla katolików. Może naprawdę o to chodzi. Bo poważny katolik deklarację wiary złożył dawno temu, albo sam przed kapłanem, albo rodzice chrzestni w jego imieniu. A później, jak każdy inny człowiek religijny, każdy katolik trzyma się swej wiary słabiej lub mocniej, ale to jest jego sprawa, ewentualnie jego spowiednika, ale nie szpitala i pacjenta. Większość z nas niekoniecznie chce wiedzieć, kto z katolików-lekarzy przeżywa rozterki duchowe i zmusza się publicznymi deklaracjami do wzmocnienia wiary. Takie przypadki nagłego „coming-out" są – moim zdaniem – zawsze dość podejrzane. Szefom klinik też taka wiadomość nie jest do niczego potrzebna. Przecież nikt nie przymusza w Polsce lekarza, by robił coś, na co nie ma ochoty. Lekarz ma bezwzględny obowiązek ratować życie pacjenta tylko w sytuacji nagłego zagrożenia życia. Poza tą sytuacją leczy dobrowolnie i wykonuje te zabiegi, na których się zna i które chce wykonać. Nie żąda się od chirurga, by leczył gardło, albo od pediatry, by zajmował się artretyzmem. Nie wierzę zatem, że zmusza się lekarzy-katolików do wykonania np. zabiegu przerywania ciąży w przypadkach dopuszczonych przez prawo. Odwrotnie, ciągnie się w Polsce problem cichej odmowy, czy zmowy – jak pamiętamy ze sprawy p. Alicji Tysiąc. Nawet w przypadku, gdy istnieją prawnie dopuszczone powody do usunięcia płodu, wiele klinik odmawia, i nie wiadomo, dlaczego. Boją się dochodzenia, szykan, ostracyzmu? Czy odmawiają tam, gdzie pracują lekarze-katolicy, czy tam, gdzie szefami są dyrektorzy-katolicy? Nikt tego nie badał. Różnie lekarze odmawiają, jedni powołując się na rejonizację, inni na urlop ginekologa, inni chowają się za długą kolejką. Może zwolennicy deklaracji chcą nasilić tę patologie, by łatwiej przeforsować ustawy o ochronie życia poczętego. Nie wiem.

A może jest to deklaracja skierowana do pacjentów, by żyli bardziej po katolicku?

Nie wykluczam. Ale do których pacjentów? Niewierzących czy nierozgarniętych? Nikt przy zdrowych zmysłach nie idzie do katolika z prośbą, by zrobił coś, czego katolikowi robić nie wolno. Asysta przy samobójstwie, aborcja bez medycznych wskazań i eksperymenty na płodach są w Polsce prawnie niedopuszczalne, i przypuszczam, że o to nikt nie prosi. Środki antykoncepcyjne najczęściej kupuje się bez recepty. Zapłodnieniem in vitro lekarze katolicy się nie zajmują. Kto więc składa lekarzom-katolikom niestosowne propozycje? Co najwyżej ktoś, kto nie wie, że jego lekarz jest nieugiętym katolikiem. Ale wiec jeśli istotnie o to chodzi w Deklaracji, to jest to źle adresowany dokument. Czy pacjenci mają przechowywać w domu i aktualizować listę lekarzy, którzy się wpisali? Czy przed pójściem do szpitala mamy sprawdzać, co, kto, gdzie zadeklarował? To absurd. Jeśli lekarz chce być w pracy nieugiętym katolikiem i zamierza bezpośrednio po porodzie szykanować kobietę, o której się dowiedział, że jej ciąża pochodzi z in vitro, to niech to napisze na drzwiach szpitala, a nie w Deklaracji Wiary. Niech pacjentki do niego nie przychodzą i niech nie musza szperać w dokumentach z intencjami religijnymi.

Ale to dla lekarza i dla pacjentki niemiła sytuacja, gdy dochodzi do religijnego konfliktu.

To prawda, że niemiła, ale tego konfliktu można uniknąć. W prawie obowiązuje bardzo dobra zasada. Nawet jeśli ktoś popełnił przestępstwo, nadal pozostaje pod opieką prawa. Jeśli mi ktoś na moich oczach próbuje ukraść samochód, a ja go dopadnę i zdołam wywlec z auta, to i tak nie mam prawa nic z nim zrobić, pobić czy zastraszyć. Prawo broni także złodzieja. Medycyna jest także dla niekatolików. Czyli, musimy nauczyć się poskramiać oburzenie moralne na ludzi, których nie lubimy. Lekarz-katolik ma prawo nie lubić kobiet, które chcą się pozbyć płodu lub które uparcie chcą zajść w ciążę. To jest nie-po-chrześcijańsku tak bardzo ludzi nie lubić, ale lekarz-katolik ma do tego prawo. A jeśli podpisze Deklaracje, to nawet ma obowiązek. Jednak od nielubienia do szykan jest droga daleka. Nie wolno kobiecie po porodzie przez pół doby odmawiać pokazania dziecka, bo dziecko jest z in vitro. Nie wolno kobiety mającej prawo przerwać ciążę odsyłać z jednego szpitala do drugiego i czekać, aż prawnie dopuszczony termin minie. Lepiej napisać na drzwiach: „Uwaga! Ten szpital nie tylko leczy, ale leczy i nawraca". Wtedy nikt tam nie będzie przychodzić, kto potrzebuje tylko pomocy medycznej. Choć oczywiście powstaje inny problem. Dlaczego taki szpital ma być opłacany z podatków? Podatki są na leczenie, a nie na leczenie i nawracanie. Kto chce robić jedno i drugie, powinien się przenieść do prywatnej kliniki. Zresztą nie widzę w tym nic złego, by lekarze-katolicy zakładali własne kliniki i tam stosowali tylko katolicką medycynę. Uważam, że nawet należy im się wtedy częściowa refundacja. Ale ci lekarze nie mogą monopolizować publicznej opieki medycznej. Nie mogą przenikać do NFZ lub publicznie wzywać do odmawiania prawnie dopuszczalnych aborcji pod pozorem, że tego żąda prawo boże. Jeśli jacyś katolicy odczuwają potrzebę wzmożenia zabiegów misyjnych w Polsce, to niech to mówią otwarcie, a nie manipulują chorymi ludźmi. Niech budują własne kliniki, a nie podpisują Deklarację Wiary. Wolałbym jednak, by lekarz był wyłącznie lekarzem, a nie jednocześnie lekarzem i misjonarzem. Nawet najbardziej nieugięty lekarz-katolik może się chyba pogodzić z myślą, że ktoś inny będzie w szpitalu robić wszystko, o co prosi pacjent, co dopuszcza medycyna i na co zezwala prawo. A swój zapał misyjny ograniczy do wskazania wyleczonemu drogi do najbliższego kościoła.

No ale co wtedy z prawem bożym?

Przepraszam, ale tego niepokoju zupełnie nie podzielam. Nie dlatego, że jestem niewierzący, choć skądinąd jestem. Bo nawet gdybym wierzył w Boga, to z pewnością bym nie wierzył, że Bóg ma jakiś swój wybrany lud, któremu przekazuje swe prawa lepiej niż pozostałym. Że „prawdziwą" wersję swego prawa przekazał tylko żydom, albo tylko katolikom, prawosławnym, protestantom lub muzułmanom, i że pozostałym pomieszał w głowie. Jeszcze trzysta lat temu wczesne dzieciobójstwo przez dobroduszne zaniedbanie było dość popularne wśród wyznawców wielu wyznań. Czy to było zgodne z prawem bożym? Czy wielożeństwo jest zgodne z prawem bożym, czy kara śmierci jest zgody z prawem bożym, czy wojny religijne są zgodne z prawem bożym? Zatem co jest prawem bożym? Czy naprawdę ktoś jeszcze wierzy, że istnieje zbiór nieomylnych przepisów moralnych raz na zawsze zatwierdzonych przez Stwórcę wszechświata? I że to On życzył on sobie, by jedno wyznanie znało te nakazy w wersji nieskażonej, a inne błądziły po omacku? Trudno mi sobie wyobrazić bardziej naiwną wersje idolatrii. Proszę mnie dobrze zrozumieć. Dostrzegam mądrość Dziesięciu Przykazań i zasadniczą słuszność zawartych tam zaleceń. Ale za wielka zaletę tego zbioru uznaję jego lapidarność i ogólność. Dekalogu nie należy poprawiać ani uszczegółowiać. Nie należy w nim szukać odpowiedzi na pytanie, czy wolno jeść mięso w piątek, a wieprzowinę w jakikolwiek dzień tygodnia. I bardzo bym się zdziwił, gdyby związek masarzy podpisał deklarację, że w ich towary spożywcze należy się zaopatrywać wyłącznie od soboty do czwartku w imię prawa bożego.

To jest nieporównywalne.

Zgoda. Ale proszę zwrócić uwagę, że Deklaracja na szczęście nie uzyskała dotąd wyraźnego poparcia ze strony Kościoła katolickiego. To jest inicjatywa spontaniczna, oddolna i nieoficjalna. Myślę, że Kościół jest dziś bardziej tolerancyjny i otwarty niż ta część jego wyznawców, która chce bezpośrednio kierować się prawem bożym. To jest fundamentalistyczne żądanie, a Kościół nie jest fundamentalistyczny. To prawda, że zasadnicze przesłanie Kościoła jest podobne. Człowiek zaczyna swe istnienie i nabiera statusu ludzkiego od chwili poczęcia; aborcja jest zabójstwem; ciąża zastępcza jest wynaturzeniem; katolikowi nie wolno robić niczego, na co nie zezwala Kościół. Zatem lekarz-katolik nie ma prawa wykonać zabiegu przerwania ciąży. Co jednak robić z tymi lekarzami, którzy chcą być katolikami i sami nie przerywają ciąży, ale też uważają, że zachodzą sytuacje tragiczne – na przykład w wyniku gwałtów dokonanych w ramach czystki etnicznej – i wtedy lepiej ciążę usunąć niż skazać matkę i dziecko na nieszczęsne życie. Wiedzą też, że papież zabronił takich aborcji, ale uważają, że papież się pomylił. Co robić z tymi lekarzami? Ekskomunikować w imię dogmatu o nieomylności? Nie dawać rozgrzeszenia za nierozstawanie się z heretyckim poglądem? Nie wiem, co myśli o tych lekarzach Kościół, ale mam nadzieję, że gotów jest ich tolerować, choć nad ich poglądami ubolewa. Ii że tylko fundamentaliści uznają tych ludzi za odstępców. Sądzę zatem, że Kościół nie żąda już dziś, by lekarz-katolik czuł się zawsze zobowiązany do zawracania grzeszników ze złej drogi. Nie musi ich nawet w sercu potępiać. Może nawet wolno dziś – po okresie, gdy to było wprost zakazane – popełnić mniejszy grzech po to tylko by uniknąć grzechu większego. To stary problem i ma wiele rozwiązań. Trudno jednak przyjąć, że w każdej sytuacji można uniknąć wszystkich grzechów. Zatem mniejszy jest chyba lepszy niż większy. A tym samym należy niekiedy pomagać innym w popełnieniu grzechu i nie bierze się wtedy żadnego grzechu na siebie. Co w tej sprawie mówi Kościół? Otwarty Kościół mówi tak. Zamknięty Kościół mówi nie. Milczący daje sobie czas do namysłu, i to nie jest najgorsze.

Czy Deklaracja Wiary ma także aspekt filozoficzny?

O tak, zdecydowanie. Filozofia jest przeciwko wszelkiemu fundamentalizmowi. Nie akceptuje dogmatów i potępia wszelki religijny entuzjazm, co jest od czasów Locke'a uprzejmym eufemizmem na religijny fanatyzm. Locke napisał, że nie należy nigdy przyjmować twierdzeń silniejszych od tych, do których upoważniają nas przyjęte przesłanki. A kto sądzi, że widzi ostateczne prawdy wprost, ten ulega bałwochwalczemu złudzeniu. Zatem można wierzyć będąc filozofem, że istnieje prawo boże, ale nie można wierzyć, że ktokolwiek zna jego treść. To samo napisał wcześniej Tomasz z Akwinu. Prawa bożego nikt nie zna na ziemi i poznają je dopiero „duchy błogosławione". Zatem kto wprost kieruje się prawem bożym na ziemi, nie może liczyć ani na poparcie Kościoła, ani na uznanie w filozofii. Może nawet jest tak, że i w filozofii i w otartym Kościele liczy się przede wszystkim uczciwość myślenia i szacunek dla ludzi przyzwoitych. Jest zatem dla mnie czymś niepojętym, że ludzie mający motywacje religijną wyrywają się, by potępiać, pouczać, nawracać i skłaniać innych, by pod każdym względem dostosowywali się do jakichś słabo uzasadnionych przekonań pod groźba kary piekielnej. Nie rozumiem tych, co ślepo wierząc w swoją rację, innych mają za durniów lub niecierpliwe domagających się swej kary potępieńców.

Czy to oznacza, że Deklaracja Wiary jest całkiem chybiona?

Tego by nie chciał powiedzieć. Deklaracja zmusza do myślenia, a to jest zawsze dobre. Zmusza też do wyboru, i to też jest dobre. Ten dokument nie wzywa do potępień i szykan. Jest krótkowzroczny i nie bierze pod uwagę istotnych konsekwencji postawionych żądań. Domaga się od lekarzy-katolików, by kierowali się prawem bożym i zwalnia ich z troski o tych, którzy nie są katolikami. To jest brzydkie, ale to jeszcze nie zbrodnia. Zatem gdybym to ja był lekarzem-katolikiem, Deklaracja dawałaby mi do myślenia. Zdałbym sobie sprawę, że muszę wybierać. I jeśli bym uznał, że myślę, jak autorzy Deklaracji, to bym ją podpisał. Ale nawet wtedy starałbym się coś powiedzieć o zapewnieniu opieki osobom, które nie są katolikami. I zostawiłbym w spokoju kobiety w ciąży, niedoszłych samobójców, matki surogatki oraz lekarzy zajmujących się in vitro. Tych ostatnich nawet wtedy uważałbym za błogosławieństwo dla kobiet niemogących zajść w ciążę. Jednak nawet wtedy uznawałbym animację przez zapłodnienie za ludowy przesąd. Tak bym myślał – proszę, niech Pan na to zwróci uwagę – nawet gdybym taką deklarację podpisał, bo do końca nigdy bym sobie nie dał zamącić w głowie. Natomiast gdybym zdecydował się nie podpisać, lub gdyby mi nie pozwolono jej podpisać na moich warunkach, to bym sobie powiedział: Trudno, jeśli będąc katolikiem mam dyskryminować ludzi przyzwoitych tylko dlatego, że nie są katolikami, to i ja nie muszę być katolikiem. Albo będę katolikiem na swój własny sposób – jak sygnatariusze Deklaracji. A w Dniu Sądu niech Pan rozliczy się ze mną i z nimi. Po to przecież ten sąd został ustanowiony.

***

Rozmowa z dr Maciejem Hamankiewiczem, prezesem Naczelnej Rady Lekarskiej

Rz: Nie jest pan szeregowym lekarzem, ale przedstawicielem środowiska. Jak pan odbiera deklarację wiary z tej perspektywy?

Maciej Hamankiewicz:

Samorząd lekarski jest w pełni świadomy tego, że środowisko lekarzy składa się z ludzi reprezentujących różne religie, ale jesteśmy jak najdalsi od tego, aby prowadzić w tej dziedzinie jakieś badania statystyczne, ustalać proporcje prawosławnych w stosunku do katolików, hinduistów, ateistów, agnostyków. ?W polskich dowodach osobistych nie ma rubryki „wyznanie", więc proszę nie oczekiwać, że wprowadzi ją samorząd lekarski.

Czytaj więcej

 

Pod Deklaracją Wiary lekarzy katolickich dotychczas podpisy złożyło około 3 tys. osób. Z sondażu przeprowadzonego przez IBRiS Homo Homini na zlecenie "Rz" wynika, że pogląd ten podziela 49 proc. Polaków. Naczelny Sąd Lekarski stwierdził, że w świetle Kodeksu Etyki Lekarskiej oraz wynikającej z Konstytucji RP wolności wyznania nie ma podstaw do wyciągania konsekwencji wobec lekarzy, którzy podpisali deklarację. Ale wątpliwości są, mówi o nich Krzysztofowi Kowalskiemu filozof i etyk, prof. Jacek Hołówka z Uniwersytetu Warszawskiego oraz dr Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej -  czytaj rozmowę - "Lekarze są podzieleni według specjalności a nie według wyznania".

Pozostało 96% artykułu
Nauka
Czy mała syrenka musi być biała?
Nauka
Nie tylko niesporczaki mają moc
Nauka
Kto przetrwa wojnę atomową? Mocarstwa budują swoje "Arki Noego"
Nauka
Czy wojna nuklearna zniszczy cała cywilizację?
Nauka
Niesporczaki pomogą nam zachować młodość? „Klucz do zahamowania procesu starzenia”