Jest pan członkiem kapituły konkursu „Rzeczpospolitej” dla młodych wynalazców. Jakie cechy polskich innowatorów uważa pan za największe zalety, pozwalające im konkurować z kolegami po fachu z innych krajów?
Polska przez wiele lat pozostawała w tyle ze względu na lata gospodarczego zapóźnienia w czasach PRL-u. Jednak już od ponad trzech dekad zyskujemy. Głównie nowe talenty – świetnych inżynierów i pomysłodawców, którzy tworzą rewelacyjne projekty, a którym bardzo pomógł zastrzyk unijnych pieniędzy. Polska – ze swoimi otwartymi granicami, bliskością Berlina, Londynu, Sztokholmu czy Tel Awiwu – może wkrótce dołączyć do klubu najbardziej atrakcyjnych pod tym względem krajów świata. Dzięki europejskiej jurysdykcji start-upy i inwestorzy korzystają z prawnej standaryzacji, a co więcej – mogą bronić się przed niekorzystnymi decyzjami państwa nie tylko przed polskimi sądami, ale też unijnymi trybunałami. Wzrasta poziom ochrony innowacyjnych biznesów, co sprawia, że amerykańscy i azjatyccy inwestorzy zaczynają spoglądać przychylnym okiem na innowatorów, jako na cele inwestycyjne. I nie mówię wyłącznie o Polakach, ale też warszawiakach czy krakowianach pochodzących z Białorusi, Ukrainy czy krajów Azji Środkowej.
Do Polski zaprasza się głównie tych doświadczonych, czy młodych zdolnych, którzy tutaj zaczynają odnosić pierwsze duże sukcesy?
Z zagranicy młodych ściągają głównie uniwersytety, którym zależy na zachowaniu swojej siły i wielkości, co bez napływu studentów mogłoby być trudne ze względu na niż demograficzny w Polsce. Dzięki temu możemy pochwalić się intelektualną różnorodnością i obecnością osób z różnym doświadczeniem. Dolina Krzemowa też tworzona była przez ludzi pochodzących „z zewsząd”; nawet dzisiaj widać, że działają w niej m.in. Tajwańczycy, Hindusi i Europejczycy. Poza młodą, dynamiczną kadrą mamy w Polsce także technologiczne i menedżerskie talenty, a także już działające prężnie spółki, takie jak choćby Znany Lekarz, Booksy, Eobuwie czy ElevenLabs – choć zarejestrowaną w Nowym Jorku, to dowodzoną przez Polaków. Do Polski coraz szerszym strumieniem płynie zagraniczny kapitał i środki unijne, sami staliśmy się zresztą zamożniejsi, więcej inwestujemy w start-upy, a przez inwestorów z Azji czy Stanów coraz częściej postrzegani jesteśmy jako bezpieczne gospodarczo i prawnie państwo UE. Poza tym w Polsce wciąż jest bardzo tanio. Rozwinięcie prototypu urządzenia technologicznego w Warszawie wymaga kilkakrotnie mniej nakładów niż na przykład w Bostonie. A to oznacza, że rozwijający się u nas start-up – za te same pieniądze – może sprawdzić o wiele więcej hipotez technologii, przeprowadzić więcej eksperymentów i w efekcie rozwinąć produkt taniej, niż zrobiłby to podobny projekt w USA. To nasza wielka przewaga. Działający u nas młodzi ludzie wolni są też od mentalnego ciężaru „ubogich krewnych” – to pokolenie, które jeździło na Erasmusa, zna języki i nie ma kompleksów. Tęsknię więc za przyszłością, w której Polska będzie generowała nie jeden dobry start-up raz na dwa lata, ale sześć superspółek technologicznych rocznie.
Co mamy zrobić, żeby dojść do takiego etapu?