Projekt ustawy o szczególnych rozwiązaniach mających na celu poprawę nadzoru nad zdrowiem i ochroną zwierząt przewiduje regulacje, które spowodują dodatkowe koszty dla firm produkujących mięso. Są one związane głównie z zawartym w projekcie obowiązkiem całodobowego nagrywania miejsca uboju i rozładunku w rzeźniach.
W ocenie skutków regulacji wyliczono nawet dokładne skutki tej zmiany. Przyjęto założenie, że jeden taki zakład będzie potrzebował czterech kamer i odpowiednio skonfigurowanej macierzy. Koszt to ok. 12 tys. zł, do czego należy doliczyć cenę dysków z pamięcią (800 zł za 6 GB). Potrzeba by ich ok. 12 rocznie (po jednym na miesiąc), co daje kwotę 9600 zł. Do tego koszt samych kamer (3 tys. zł) ich montażu wraz z przełącznikami i wzmacniaczami sygnału (10 tys. zł) odpowiedniej konfiguracji komputera (4 tys. zł), licencji (5 tys. zł), a także odpowiedniego oprogramowania i obsługi sprzętu – szacunkowo łącznie 30 tys. Taka rzeźnia będzie więc musiała wydać co najmniej 52 tys. zł. W związku z tym, że pod nadzorem inspekcji weterynaryjnej jest obecnie 816 rzeźni, globalny koszt nowelizacji to ponad 42 mln zł.
Czytaj więcej
Organizacje zajmujące się ochroną zwierząt będą musiały informować, gdzie przechowują odebrane zwierzęta. W rzeźniach ma być zamontowany monitoring. Ministerstwo Rolnictwa przedstawiło propozycję przepisów, które mają uwzględniać zgłaszane nadużycia przy interwencyjnym odbiorze np. bydła.
Jacek Zarzecki, prezes Polskiego Związku Hodowców i Producentów Bydła Mięsnego, twierdzi, że przedstawiony koszt nie jest wygórowany.
– Obecnie coraz więcej hodowców montuje kamery w oborach, by mieć nadzór nad tym, co się dzieje. Byk kosztuje kilkanaście tysięcy złotych, więc koszty, jakie musiałby ponieść zakład na monitoring, są relatywnie śmieszne. Musimy zdawać sobie sprawę, że to Polska dziś może wyznaczać kierunki dobrostanu i przejrzystości sektora wołowiny w UE. Jeśli tego nie wykorzystamy, będziemy głupcami w budowaniu przewagi konkurencyjnej – dodaje.