Ta scenka wróciła do mnie po przeczytaniu naszego tekstu o problemie samorządowców i pracowników śląskich kopalń przeznaczonych do likwidacji. Decyzje te podejmowano co prawda zaledwie miesiące temu, ale w zupełnie innej rzeczywistości rynkowej. Ceny węgla szorowały po dnie i wydawało się, że jego fedrowanie z trudno dostępnych pokładów nie może mieć najmniejszego biznesowego sensu. Otoczenie rynkowe zmieniło się jednak bardzo szybko. Ceny czarnego złota na świecie odbiły, a popyt w kraju jest tak duży, że rodzime zakłady nie są w stanie mu sprostać. Dlatego część klientów kopalń zmuszona jest już surowiec kupować za granicą, głównie na Wschodzie. Powrót koniunktury nie umknął uwadze związkowców oraz prywatnych inwestorów, którzy chcieliby przejąć dwa z zakładów przeznaczonych do wygaszenia – Krupiński z Suszca oraz zabrzańskie Makoszowy. W pierwszym przypadku w drzwiach czeka już podobno inwestor gotowy wydać 700 mln zł na ponowne rozruszanie wydobycia.

Decyzja w sprawie obydwu zakładów spoczywa w rękach ministra energii. Ten jednak milczy jak zaklęty (tak przynajmniej twierdzą związkowcy). Czy wynika to z niechęci do zwiększenia roli prywatnego – do tego zagranicznego – kapitału w „strategicznym" sektorze? A może minister nie chce robić konkurencji nadzorowanym przez siebie innym zakładom należącym do Polskiej Grupy Górniczej? Albo obawia się, że kolejne zamieszanie (choćby pozytywne) wokół polskich kopalń przyciągnie uwagę Brukseli? Komisja Europejska zgodziła się w końcu na przeznaczenie 8 mld złotych z państwowej kiesy na restrukturyzację górnictwa, ale pod konkretnym warunkiem – pieniądze mają być wydane na zamykanie nierentownych zakładów.

A może chodzi po prostu o to, że zmiana decyzji w sprawie kopalń uznanych (przedwcześnie?) za trwale nierentowne zostałaby odczytana jako przyznanie się do błędu? Może nawet kogoś trzeba by przeprosić? Poza tym takie uderzenie się w pierś mogłoby zrodzić szereg niewygodnych pytań. Już pierwsze mogłoby dotyczyć sytuacji w samej Spółce Restrukturyzacji Kopalń, powołanej do wygaszania nierentownych zakładów (w wyniku śledztwa Centralnego Biura Antykorupcyjnego zatrzymano już kilka osób, w tym wiceprezesa SRK).

Żeby nie było wątpliwości – nie uważam, że górnikom z Suszca czy Zabrza należy „dać szansę". Twierdzę jednak, że jeśli faktycznie są poważni prywatni inwestorzy gotowi zainwestować w polskie kopalnie setki milionów złotych, należy poważnie rozważyć ich ofertę. Tym bardziej, że ewentualna transakcja musiałaby się wiązać z całkowitą zmianą związkowego „etosu" – końcem przywilejów, trzynastek, czternastek, a może nawet z pracą w niedziele (choć to akurat wbrew aktualnym trendom). Efektem mogłyby być nowoczesne zakłady, jakich wciąż w Polsce brakuje. Przykład kopalni Silesia – która od przyszłego roku ma zacząć przynosić zyski czeskiemu właścicielowi – pokazuje, że to realny scenariusz.